CYPR - MARZEC 2018 (LARNAKA - AYIA NAPA - NIKOZJA)

CYPR 2018


Tuż po powrocie z Litwy B. oznajmił, że w tym roku jako prezent na moje urodziny opłaci w całości nasz kolejny wyjazd - oczywiście, że spodobał mi się ten pomysł, ale uparłam się, że za jedzenie płacić będę sama. Także miałam free lot i noclegi <3
Po mroźnym litewskim klimacie w lutym, w marcu przyszedł czas na ciepły kierunek. 
Po raz drugi odwoływaliśmy tegoroczną zimę.
W ciągu 4 miesięcy zwiedziliśmy 3 kraje a dla jasności DOPIERO SIĘ ROZKRĘCAMY!
Studiowałam ceny lotów przez cały czas od powrotu z Wilna i mimo kilku kuszących okazji ostatecznie zdecydowaliśmy się na CYPR.

Osobiście na Cyprze byłam już w 2015 roku i wiedziałam, że tam wrócę ponieważ zakochałam się w tej wyspie od pierwszego wejrzenia mimo, że nie zwiedziłam wtedy zbyt wiele, bo wyjazd był ALL INCLUSIVE, nastawiony na lenistwo ( czego z perspektywy czasu żałuję, bo tego typu wypoczynek już mnie nie kręci i wiem, że to strata czasu i pieniędzy). Byłam wtedy w południowo-zachodniej części wysypy - w Pafos, które z całego serca polecam.

Lot po raz kolejny mieliśmy liniami Wizzair z Lotniska Chopina na którym zaczynamy czuć się coraz swobodniej z każdym kolejnym wyjazdem.
Godzina wylotu po 16 była idealna, bo rano zdążyliśmy załatwić ostatnie sprawy i na spokojnie dojechaliśmy pociągiem do Warszawy. Spakowani zaledwie w bagaże podręczne -plecaki - byliśmy gotowi do podróży. 



Niestety po zajęciu miejsc w samolocie okazało się, że dwie osoby z powodów zdrowotnych opuściły pokład a my czekaliśmy na wykonanie przez załogę procedur bezpieczeństwa związanych z pozostawionymi bagażami. Wylecieliśmy z godzinnym opóźnieniem, ale lot trwał niewiele ponad 3 godziny. 

Na lotnisku w Larnace byliśmy około 21 czasu lokalnego ( jest tam +1h). Znaleźliśmy przystanek i wsiedliśmy w autobus jadący do centrum miasta.


Za 10 minut wysiedliśmy na jakimś przystanku i z pomocą nawigacji dotarliśmy do naszego apartamentu zarezerwowanego przez BOOKING.com za malutkie pieniądze. 

Mimo, że było przed 22 zaczęliśmy odczuwać planujące tam ciepło. Na miejscu przywitał nas młody Cypryjczyk, wręczył klucze i opowiedział w skrócie o warunkach pobytu. Zrzuciliśmy plecaki, przemyliśmy buzie i ruszyliśmy zobaczyć okolicę. O tej porze panowała temperatura około 15 stopni, idealnie na skórkę lub rozpiętą bluzę.




Ulice były dość puste, dopiero gdy doszliśmy do promenady zobaczyliśmy grupki ludzi siedzących w knajpach. Nasz apartament miał idealne położenie - w samym centrum Larnaki, 300 metrów od morza. Stanowił idealną bazę wypadową.

Wygłodniali po locie zaszliśmy do McDonalda po zestaw na wynos i wróciliśmy do apartamentu na nocleg. Tym razem za 4 noce udało nam się zapłacić około 500zł co w efekcie dawało 250zł na głowę. W mieszkaniu niczego nie brakowało. Mieliśmy aneks kuchenny z płytą grzewczą, mikrofalą, lodówkę, czajnik, zlew, naczynia i sztućce, małą, ale bardzo ładną łazienkę z prysznicem, duże, wygodne łóżko, szafę, płaski telewizor i bezpłatne WiFi. 






Wstaliśmy przed 9 rano, założyliśmy długie spodnie i bluzy, wyszliśmy z budynku i przeszliśmy około 100 metrów, po czym z kropelkami potu na czole wróciliśmy do apartamentu przebrać się w krótkie ciuchy.... Zdecydowanie nie sądziliśmy, że będzie tak ciepło. Pierwszego dnia mieliśmy około 23 stopni i nieustannie słoneczko a z każdym dniem było cieplej. Po mrozach panujących w Polsce było to tak przyjemne, że nie potrzebowaliśmy nic więcej do szczęścia... no może KAWY - dlatego przebrani w krótkie spodenki ruszyliśmy McDonalda po kofeinę. Ceny w euro niestety zawsze będą dla nas wyższe niż w kraju, ale nie było aż tak źle. Za dużą kawę zapłaciłam 3.90 euro czyli około 16-17zł.


Tego dnia zaplanowaliśmy, że zwiedzimy najbliższą okolicę czyli Larnakę. To całoroczny kurort na Cyprze z kilkoma zabytkami, ciekawą zabudową, promenadą i plażami. Zobaczyliśmy fort, Cerkiew Św. Łazarza i zapuściliśmy się w dalsze uliczki prowadzące do zabudowań w których żyją lokalni mieszkańcy - czyli to co lubimy najbardziej. 








Wiele budynków jest bardzo charakterystycznych dla kultury Greckiej - dlaczego? Może nie każdy wie, ale Cypr podzielony jest GRANICĄ na PÓŁNOCNY i POŁUDNIOWY. Ten pierwszy zwany jest także potocznie TURECKIM a drugi GRECKIM właśnie ze względu na ludność zamieszkującą te tereny. Stało się to wszystko w wyniku sporu między tymi nacjami. Stolica kraju - NIKOZJA - jest jedyną na świecie stolicą podzieloną GRANICĄ (zieloną strefą) ale o tym napiszę dalej.

Także zwiedzając południowe tereny mamy do czynienia z kulturą grecką. Językiem urzędowym jest grecki, wszędzie widać barwy i flagi Grecji. Ludzie są niesamowicie przyjaźnie nastawieni, wszyscy wyluzowani, uśmiechnięci (mając 320dni w roku słoneczne to im się nie dziwię!)

Zabudowa jest niska, okna budynków są na wysokości wzroku turystów, normalnie można zaglądać mieszkańcom do domów i podglądać co robią.
Mnie niezwykle urzekły spotykane na każdym kroku stare, drewniane, kolorowe drzwi i okiennice. Mimo, że lekko podniszczone to mają niesamowity urok. A to wszystko w pięknych, malowniczych, wąskich uliczkach, całych w kwitnących kwiatach. Gdzie się nie obejrzeć rosną też na drzewach pomarańcze i cytryny. B. już tydzień przed wyjazdem cieszył się, że będzie mógł jeść pomarańcze prosto z drzewa.








Na każdym kroku spotyka się też KOTY, KOCIAKI, KOCURKI <3 co osobiście dla nas KOCIARZY stanowiło raj na ziemi. Kotek na chodniku, kotek obok samochodu, kicia na drzewie, kocurek na płocie, kotki w restauracji, kocurki na plaży...WSZĘDZIE! Koty sprowadzono kiedyś na CYPR aby zabijały niebezpieczne żmije. Widocznie tak spodobał im się klimat, że dość owocnie się pomnożyły i obecnie to najliczniej (poza jaszczurkami, które kryją się w każdej trawie) spotykane zwierzęta na wyspie. 







Nogi niosły nas przez miasto aż doszliśmy do zaplanowanego punku wycieczki czyli WIELKIEGO, starego AKWEDUKTU. Najwspanialsze w tym wszystkim było to, że MARZEC nie jest jeszcze ścisłym sezonem na wyspie i turystów (poza centrum miasta) było naprawdę malutko. Każdą atrakcje którą zwiedzaliśmy mieliśmy praktycznie wyłącznie dla siebie. Nikt nie wchodził nam w kadr zdjęcia, nie staliśmy w kolejkach. Dlatego jeśli ktoś planuje wyjazd na zwiedzanie CYPRU zdecydowanie wiosna jest super, dodatkowo to właśnie w marcu kwitną na Cyprze wszystkie rośliny i jest wyjątkowo pięknie!










Zbadaliśmy obiekt, zrobiliśmy kilka fotek i ścieżką wzdłuż SŁONEGO JEZIORA zmierzaliśmy ku centrum miasta. Słone Jezioro jest słynne przede wszystkim z tego, że w okresie zimowym stacjonują tutaj RÓŻOWE FLAMINGI! Na nasze nieszczęście zdążyły chyba odlecieć parę dni wcześniej i ich nie spotkaliśmy (co prawda jak jechaliśmy później autobusem wydaje mi się, że widziałam 4 dziobaki w oddali ). Jezioro zimą jest pełne wody, a latem wysycha i jest zwyczajnym bagnem. My trafiliśmy na niski poziom wody, ale wciąż była. Szliśmy ścieżką wśród wysokich traw i drzew i dziękowaliśmy za każdy promień słońca, którego tak bardzo nam brakowało od powrotu z Tajlandii. Co prawda nogi mieliśmy już tak obtarte od dobrych 10km zrobionych tego dnia, ale nawet to nie było w stanie popsuć nam humorów. Po drodze natknęliśmy się jeszcze na punkt widokowy i pomnik.











Wygłodniali weszliśmy do jednej z pierwszych knajp na promenadzie. Zamówiliśmy zimne, lokalne piwo i GRECKIEGO KEBABA.
Tak jak kebab w Tajlandii był totalnym nieporozumieniem tak w kebabie greckim się zakochaliśmy! Sos tzatziki, pyszny placek typu PITA stanowiły idealne połączenie z mięsem i dodatkami. Płacąc rachunek dostaliśmy jeszcze darmowy deser – coś w stylu panna cotty o smaku pistacji – mniam :)







Wieczory robiły się dość chłodne (tzn. na krótkie spodenki), bo zachodziło słońce i zrywał się wiaterek, temperatura wynosiła około 15 stopni. Dlatego założyliśmy dłuższe spodnie i postanowiliśmy zobaczyć jeszcze drugą stronę promenady i miasta. Przeszliśmy przez PLAC EUROPY a potem zwiedzaliśmy MARINĘ. 




Tam po raz pierwszy spotkaliśmy się z tak dużą ilością kotów w jednym miejscu. Było ich z 15 i nadbiegały do nas z każdej strony. Oczywiście każdy widocznie doświadczony przez życie. Co drugi bez oka, nadszarpane uszko, wygryziona sierść, kulawa łapka. Życie na ulicy ich nie rozpieszcza. Ale co ciekawe wszędzie, w całym mieście porozstawiane są dla nich miski z wodą i suchą karmą, widać, że ludzie nie są obojętni na ich los i to zdecydowanie na PLUS. Ta ilość futrzaków była jednak niczym przy tym czego doświadczyliśmy ostatniego dnia naszego pobytu na Cyprze- ale o tym później.
Marina jak to marina, troszkę łajb i masztów, poszliśmy dalej.








Ta część miasta wydawała nam się mniej interesująca, było tu więcej nowoczesnych budynków, bloków, szersze ulice, więcej samochodów. Po 100000 km zrobionych tego dnia skoczyliśmy jeszcze tylko po wino do sklepu i wróciliśmy na zasłużony odpoczynek do apartamentu.





Dnia drugiego pobudka wcześnie rano, plany były ambitne. Jedziemy do AYIA NAPA! To kurort w południowo-wschodniej części Cypru, obecnie podobno najbardziej znany i największy po tym jak Famagusta została przejęta przez Turków i jest teraz na ich północnej części. Ajia Napa – bo tak też poprawie podobno piszę się nazwę tej miejscowości – słynie przede wszystkim z pięknych piaszczystych plaż i formacji skalnych na wybrzeżu. Oprócz tego w sezonie jest tu mnóstwo klubów, barów i sklepików. Spakowaliśmy produkty pierwszej potrzeby (%) w plecaki i ruszyliśmy na przystanek przy promenadzie, blisko naszego apartamentu. 

Dzięki mega czytelnej stronie internetowej z rozkładem autobusów (http://www.cyprusbybus.com/) nie mieliśmy najmniejszego problemu z wyborem transportu. Zgodnie z czasem autokar (taki jak nasze transludy tylko wygodniejsze i z działającą klimatyzacją) podjechał i zapakowaliśmy się do środka. Bilet kupujemy u kierowcy – w tym przypadku mogliśmy zapłacić 4 euro od osoby za podróż w jedną stronę lub 7 euro za bilet całodniowy więc także na powrót. Dużo/niedużo, ale zawsze 1 euro zostanie w kieszeni jak się dobrze przekalkuluje – my niestety za pierwszym razem tego nie ogarnęliśmy i kupiliśmy ten za 4 :D Usadowiliśmy cztery litery na pierwszych siedzeniach na skos od kierowcy (na Cyprze jest ruch LEWOSTRONNY!) i obserwowaliśmy trasę przez okna. 






Jechaliśmy około godziny co stanowiło bardzo dobry czas ze względu na to, że od miejsca docelowego dzieliło nas około 50km. Drogi na Cyprze są bardzo dobre, równe, czytelnie oznaczone i niezbyt ruchliwe (oczywiście poza ścisłymi centrami miast). Dlatego następnym razem na pewno wypożyczymy samochód i w ten sposób zaoszczędzimy sporo czasu i dotrzemy w większą ilość miejsc. Kierowca krzyknął wesoło „CITY CENTER AYJA NAPA” i grzecznie wyszliśmy z autokaru.






Wysiedliśmy przy jakimś placu z fontanną, ale zamiast iść w stronę ścisłego centrum jak pozostali turyści, poszliśmy w głąb placu ciekawi co spotkamy za nim. Były tam ogromne JAJA Wielkanocne, jakaś świątynia i schody prowadzące ku górze. To właśnie one nas zainteresowały.


Dostaliśmy się na teren zabytkowego KLASZTORU i tam trochę pospacerowaliśmy. 







Centrum miasta nas nie zachwyciło. Trochę jak hmmm ...nadmorska miejscowość poza sezonem. Czyli pojedyncze osoby na ulicach, pozamykane lokalne czekające na lato, zwykłe, nowoczesne budownictwo. Ładnie, czysto, ale nic co przykułoby uwagę. W wielu budynkach prowadzone były prace remontowe – wszyscy szykują się do sezonu. Trochę zgłodnieliśmy i szukaliśmy otwartego lokalu, ale kiedy zobaczyliśmy ceny w KFC ( za samą kanapkę chcieli około 7-8 euro), stwierdziliśmy, że znajdziemy coś ciekawszego.




Plan mieliśmy, że zwiedzimy całe wybrzeże Ayia Napa i dojdziemy do ostatniego przystanku (około 5km) z którego wrócimy do Larnaki. Pierwsza plaża była dość zwyczajna, ciemny piasek, podobny jak w Larnace. Dopiero gdy doszliśmy do plaży VATHIA GONIA byliśmy jak zaczarowani. Piękna, lazurowa woda, wąska, piaszczysta zatoczka, trochę turystów smażących się na leżakach a to wszystko w otoczeniu skałek. Staliśmy chwilę bez ruchu i chłonęliśmy widok. Od razu pobiegliśmy na skałki i tam rozpościerał się jeszcze piękniejszy widok na otwarte morze i dalsze plaże. Zrobiliśmy sporo zdjęć i spędziliśmy tam dłuższą chwilę. Aż żałowałam, że tego dnia nie założyłam kostiumu, bo mimo że woda była dość chłodna to z przyjemnością zanurzyłabym się chociaż odrobinę!







Kiedy myśleliśmy, że nic nas już nie zaskoczy tego dnia, dotarliśmy do NISSI BEACH, jednej z najbardziej znanych tutaj plaż. Tam to dopiero było CUDOWNIE! Woda była aż przezroczysta!! Trochę już miejsc zwiedziłam, ale ta woda była najpiękniejsza jaką kiedykolwiek widziałam. Paru śmiałków kąpało się w morzu, ale zdecydowana większość zainteresowana była tym co my – czyli płyciutkim przejściem z plaży na pobliską wysepkę. Buzie uśmiechały nam się od ucha do ucha. Posiedzieliśmy tam dłuższą chwilę, cyknęliśmy fotki i ruszyliśmy w stronę miasta aby znaleźć POŻYWIENIE. 











Spodobała nam się knajpka w typowych greckich barwach -niebieskim i białym – i tam się zatrzymaliśmy. Wybraliśmy stolik na zewnątrz i czekaliśmy na zamówienie w towarzystwie kociaków. Znów wybraliśmy kebab z dodatkami i piwo. Był nieco inny, ale równie dobry i przede wszystkim sycący. 




Po jedzeniu poszliśmy na przystanek w stronę LARNAKI, ale zdałam sobie sprawę, że będąc w centrum zapomnieliśmy pójść do pocztówkowej atrakcji czyli LOVE BRIDGE. Mapka pokazała nam odległość około 4km i wiedzieliśmy, że pieszo już nie starczy nam sił żeby tam wrócić. Ale jak to być tam i nie zobaczyć?!?! Nie ma opcji :D przeszliśmy na drugą stronę ulicy i doszliśmy do najbliższego przystanku. Wsiedliśmy na czuja w miejscowy autobus, zapłaciliśmy po 1,5 euro i zapytaliśmy młodego kierowcy (który był niesamowicie przystojny – aż B. zapytał co taki przystojniak robi tu jako kierowca hahhaahah) czy dowiezie nas w to miejsce. Powiedział, że za 5 minut będziemy niedaleko tej atrakcji i nas wysadzi. I rzeczywiście niedługo potem wysiedliśmy , kazał nam iść w dół drogi. 



Skała wyglądała dokładnie jak na obrazkach. Słońce jeszcze świeciło i pięknie podkreślało kolor morza. B. bez zastanowienia pobiegł na LOVE BRIDGE, ja zrobiłam mu zdjęcia, potem się wymieniliśmy. Zaznaczam, że atrakcja dla ludzi którzy lubią adrenalinę (dla nas idealna :D). Forma skalna jak na nią przystało była bardzo stroma, nierówna i generalnie bardzo łatwo można było z niej spaść w dół na inne skały skryte w morzu. Moje 'trekingowe' balerinki na ten dzień były idealne hahaha. Ale poradziłam sobie i mam megaaaa ulubione zdjęcie z tego miejsca. Gdy odeszliśmy kawałek w lewo widoki również zapierały dech. 








Mieliśmy wracać z najbliższego przystanku z powrotem w miejsce z którego przyjechaliśmy, ale okazało się, że z tego też odjeżdżał nasz autokar do LARNAKI więc poczekaliśmy na niego chwilę i wróciliśmy do naszej miejscowości. Wieczorem znów zrobiliśmy małe zakupy w markecie i poszliśmy na odpoczynek do apartamentu. 


Dzień trzeci zaczął się dość nerwowo. Bardzo zależało nam by pojechać do oddalonej od nas około 40km miejscowości LEFKARA, która słynie z wąskich uliczek, koronkarstwa, jest wpisana na listę UNESCO. Jednak dojazd tam okazał się trudniejszy niż nam się wydawało. Okazało się, że przejazdu bezpośredniego nie ma, trzeba minimum raz się przesiadać a nie mieliśmy dokładnego rozkładu. Co więcej jeździło tam zaledwie 2 lub 3 autobusy dziennie dlatego nie chcieliśmy ryzykować nie zgrania przesiadek i zostania tam na przykład na noc... 

Po chwili zawodu stwierdziliśmy, że na CYPR jeszcze kiedyś wrócimy i wtedy zobaczymy LEFKARE jak wypożyczymy samochód. Ostatecznie wahaliśmy się między wyjazdem do LIMASSOL (kolejnego kurortu nadmorskiego, na zachód od nas) lub do NIKOZJI czyli stolicy. Do stolicy przekonał nas fakt wspomnianego wcześniej PODZIAŁU. Zielona linia została pierwszy raz wstępnie wyznaczona w 1964 roku a już ostatecznie po inwazji wojsk tureckich w 1974. Od tamtej pory aż do 2004 roku nie było możliwości przekroczyć tej granicy! Dopiero po przystąpieniu CYPRU do UE obywatele Unii mogą (po okazaniu paszportu na granicy) przejść na część turecką w celu zwiedzania.


Linia – a właściwie PAS który dzieli 2 części CYPRU jest obecnie zdemilitaryzowany, w niektórych miejscach ma kilka metrów a w niektórych nawet kilkadziesiąt i jest to strefa niczyja. Na granicy zobaczyć można wielu strażników z bronią, budki strażnicze, druty kolczaste, ruiny budynków. Nie można też robić zdjęć w niektórych miejscach przebiegania granicy (gdy strażnik tylko zauważył, że podnoszę telefon do góry z zamiarem cyknięcia fotki, wykrzyczał mi złowrogie NO PHOTO i pomachał bronią. Budzi to grozę. Granica ta biegnie przez sam środek NIKOZJI, dzieli Cypr równo na pół. Szczegółowo historii nie znam, ale wiem, że wciąż jest to temat bardzo drażliwy i przykry dla Greckiej części Cypryjczyków, którym tak duża powierzchnia ziem została zagrabiona przez turków. Mimo tego w stolicy widać dużą liczbę mieszkańców tej narodowości. Wyróżniają się z tłumu i wprowadzają nerwową atmosferę. Bywałam w krajach arabskich: Tunezji, Egipcie, Turcji i nawet w zamkniętym kurorcie widziałam parę razy jak potrafią zachować się Arabowie dlatego wiem, że jeśli można - należy ich unikać. Tak jak swobodnie chodziliśmy sobie po Greckiej części kraju, wiem, że w części tureckiej na każdym kroku czułabym się nieswojo - dlatego nie chcieliśmy na nią przechodzić. Wiadomo, że siedząc w kurorcie z all inclusive na leżaczku z drinkiem cały tydzień może nic nie grozi, ale wtedy nic się nie zwiedzi i nie zobaczy ;) 


Wracając do wątku... wybraliśmy więc NIKOZJĘ. Poszliśmy na oddalony od nas kawałek drogi przystanek, bo mieliśmy nadmiar czasu. Wstąpiliśmy do marketu po greckie bułeczki z serem na śniadanko i czekaliśmy na autobus. O wskazanej porze podjechał i zaczął wpuszczać ludzi. Kiedy przyszła nasza kolej kierowca oznajmił, że autobus jest pełny i nie może nas już zabrać. Po zobaczeniu naszego oburzenia próbował coś kombinować żebyśmy się zmieścili, ale już zdążył wyprowadzić mnie z równowagi a wizja stania godzinę w przepełnionym autobusie nie pomogła. Dlatego odwróciliśmy się na pięcie i poszliśmy stronę promenady do pierwszego przystanku. Krótki spacer i minęła godzina do przyjazdu następnego. 


Tutaj mieliśmy do wyboru dużo miejsc i komfortowo dojechaliśmy do NIKOZJI. Wysiedliśmy na ostatnim przystanku, w środku miasta, które wyglądało całkiem zwyczajnie i nie bardzo wiedzieliśmy gdzie jest to całe STARE MIASTO. 


Chcieliśmy iść do wskazanej przez nawigację lokalizacji około 3km od nas i wtedy przypadkowo weszliśmy na jedną z tych pocztówkowych zadaszonych uliczek. Dość wąskie, pełne sklepików, restauracji, ludzi. 





Według nas? SKOMERCIALIZOWANE. Dlatego długo tam nie spacerowaliśmy tylko postanowiliśmy wejść w głąb – iść wzdłuż granicy, tam gdzie mało turystów się zapuszcza. Tam dopiero zobaczyliśmy jakie to miasto kontrastów. Dopiero co przechodziliśmy przez gwarne, pełne kolorów i życia uliczki, przepełnione turystami a kilkadziesiąt metrów dalej zobaczyliśmy wyludnione, opustoszałe, niszczejące budynki, brudne, zaśmiecone uliczki i pojedyncze warsztaty rzemieślnicze mieszkańców, którzy patrzyli na nas jakby dziwili się, że w ogóle tam dotarliśmy, bo nie było tu nikogo od 10 lat – dosłownie :D





Było to dość, dziwne, momentami przerażające. Mijaliśmy też mnóstwo dziwacznych obrazków: od roślin zasadzonych we wszystkim co wpadło pod rękę (w tym w muszli klozetowej) po krzesła stojące sobie przy „wejściu do narnii” (wejście przez drewniane drzwi do opuszczonego budynku w którym powstał las ;). 












Te boczne uliczki podobały nam się dużo bardziej niż centrum starówki, ale nie było tam żadnych sklepów i lokali a zgłodnieliśmy, więc wróciliśmy na główny szlak w poszukiwaniu pokarmu. Wybraliśmy jeden lokal, który nie wyglądał na zbyt ekskluzywny (to akurat na plus, bo też nie chcieliśmy wydać całej kasy), ale siedziało w nim bardzo dużo ludzi – co znaczy, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że mają dobre jedzenie. Po chwili namysłu wybrałam grillowanego kurczaka z surówką, frytkami i grecką pitą (tak wiem, średnio oryginalnie, taki kebab na talerzu hehe) a B. dla odmiany KEBAB! 



Może nie zobaczyliśmy zbyt wiele NIKOZJI, ale nie zrobiła na nas takiego wrażenia jak oczekiwaliśmy. Kilka zabytkowych BRAM, jakieś obiekty sakralne, ale nic co by wzbudziło nasz podziw. Znaleźliśmy przystanek i zapakowaliśmy się do autobusu powrotnego do LARNAKI. Tam zrobiliśmy jeszcze długi spacer promenadą, kupiliśmy na targu świeże owoce, zaczęło robić się ciemno i zmęczeni wróciliśmy do apartamentu. 




Dnia czwartego wrzuciliśmy swój MANDŻUR do plecaków, wskoczyliśmy w krótkie spodenki i się wymeldowaliśmy. Właściciel prowadził na dole budynku sklep jubilerski, pozwolił nam zostawić tam rzeczy do wieczora, bo mieliśmy jeszcze sporo planów na ten dzień a lot mieliśmy dopiero po 22.

Korzystaliśmy z każdej chwili w tym rajskim, ciepłym miejscu a perspektywa panujących w Polsce temperatur dodawała nam skrzydeł by robić kolejne kilometry.










Wąskimi uliczkami LARNAKI poszliśmy do oddalonej około 3km plaży McKenzie Beach, którą dzieli mała odległość od lotniska i widać na niej nisko startujące/lądujące samoloty. Nie jest to aż tak mała odległość nad głową co na niektórych plażach na świecie, ale rzeczywiście latały dość nisko i z przyjemnością na nie patrzyliśmy. 

Tego dnia w końcu zjedliśmy coś innego – poważnie! :D Miałam ochotę spróbować greckiej MUSAKI ( jakby ktoś nie ogarniał to taka trochę lasagne tylko na bakłażanach). Lokal był w porządku, przy promenadzie, miła obsługa, ale samo danie? DOŚĆ NIJAKIE. Mało doprawione? A może tak się tam gotuje? Będę musiała powtórzyć kiedyś do doświadczenie dla pewności. Ale spora ilość dania i dodatków zapchała nas na cały dzień.






Tego dnia sporo spacerowaliśmy po różnych częściach LARNAKI, wstąpiliśmy na LODY, patrzyliśmy na morze, byliśmy na huśtawkach. Koło 15 zabraliśmy plecaki i pojechaliśmy autobusem w kierunku HALA SULTAN TEKKE - najsłynniejszy meczet w okolicy LARNAKI. Chociaż tak naprawdę nie ON sam był celem... wyczytaliśmy, że przed jego wejściem żyje mnóstwo kotów. Ludzie pisali na blogach o 100, 200. Śmiałam się i mówiłam, że pewnie z 10-20 się znajdzie. Co się okazało? ZARAZ OPOWIEM. 

Kierowca wysadził nas na środku ruchliwej 4 pasmowej drogi w nieznanej nam lokalizacji i powiedział, że to tu. Z ciężkimi plecakami ruszyliśmy przed siebie, przeszliśmy przez jakiś PŁOT, bo tak pokazywała nawigacja :D 







Znaleźliśmy się przy ścieżce od drugiej strony SŁONEGO JEZIORA i wędrowaliśmy (prawdopodobnie) w kierunku meczetu. B. zabrał mój plecak i teraz niosąc 2 na swoich chorych plecach miał jakieś dobre 16kg... (debil! ale kochany). Szliśmy ładną, ale cholernie DŁUGĄ ścieżką około pół godziny. Z oddali widzieliśmy meczet. Z bliska faktycznie był duży, majestatyczny, aleee... ALE KOTKI! Na prawdę nie jestem w stanie tego opisać. 













BYŁY WSZĘDZIE. Zdjęcia tego w pełni nie oddają. Ze 40 leżało na ziemi, kolejne 40 chodziło koło nóg, inne leżały w trawie, kilka na drodze. B. zawołał mnie do wiaty, która była kawałek dalej, tam było ich 3 razy tyle. Małe, duże, puchate i takie wylniałe, śliczne i paskudne, rude, czarne, szare i białe. Stało tam też mnóstwo misek z wodą i karmy a także powycinane z różnych rzeczy domki. Ktoś tam o nie bardzo dba. Nie wiem jak można kotów nie lubić, ale jeśli ktoś tak ma to nie polecam miejsca, bo są wszędzie :D

Nacykaliśmy zdjęć, zobaczyliśmy meczet i wróciliśmy w kierunku ścieżki. Zatrzymaliśmy się na jednej z ławeczek, zjedliśmy pomarańczki, wypiliśmy piwko i ruszyliśmy do końca ścieżki. Gdy doszliśmy do głównej drogi mieliśmy 2 wyjścia: czekać na przejeżdżający autobus w stronę lotniska i spróbować się do niego dostać LUB iść z buta....

Nawigacja pokazała nam do lotniska około 2,5km. 
Mieliśmy zapas czasu do lotu więc niewiele myśląc postanowiliśmy spacerkiem, powoli pokonać tą odległość o własnych nogach.

Po godzinie marszu, nogi szły same, wydaje mi się, że od nadmiaru słońca i bólu nóg trochę majaczyliśmy hahha, ale dobre humory nas nie opuszczały. Jeszcze w międzyczasie zatrzymał się jakiś mężczyzna i zapytał czy nie podrzucić nas do ronda przy lotnisku. Oczywiście odrzekłam, że dziękujemy, bo mamy czas – czego potem żałowałam kiedy okazało się, że nie przeszliśmy jeszcze nawet połowy drogi hahah.
Ostatecznie się udało, doszliśmy!



Lotnisko mają bardzo ładne, proste, ale właśnie może ta prostota powoduje, że wygląda dobrze. Przeszliśmy przez paszportówkę, kontrolę bezpieczeństwa (chcieli mnie zatrzymać bo miałam ostry przyrząd w plecaku - 3 korkociągi -magnesy (suvenir z targu) ale kiedy strażnik zobaczył co to, zaśmiał się i puścił dalej :) Poszliśmy do łazienek zmienić ciuchy na cieplejsze aby być gotowym do polskiej rzeczywistości po przylocie. Zjedliśmy najdroższe w życiu zestawy z Burger Kinga lotniskowego i usiedliśmy na mega wygodnych fotelach (które de facto służą do masażu gdy wrzucisz 1 euro, ale my byliśmy na tyle zmęczeni że stwierdziliśmy, że najwyżej nas ktoś wygoni hehe). Dodatkowo za plecami mieliśmy gniazdka do ładowania telefonów, więc byliśmy w raju (pamiętajcie żeby zabrać ze sobą przejściówkę do gniazdka, bo mają inne, takie jak w Wielkiej Brytanii). Czekaliśmy trochę na lot, ale boarding był o czasie i wystartowaliśmy zgodnie z rozkładem. 

Lot powrotny trwał chwilę ponad 3h. Co ciekawe obok nas siedział ŁUKASZ (którego pozdrawiamy) polak, który 13 lat temu rzucił wszystko i wyprowadził się na CYPR. Tam ma rodzinę, tam żyje i pracuje, mówi,że nigdy nie wróciłby do POLSKI. Opowiedział nam trochę ciekawych rzeczy o Cyprze, ale i tak już się rozpisałam, dlatego może innym razem.

Szczęśliwi i głodni kolejnych przygód wróciliśmy do naszych KOCIAKÓW. 
Tulenia nie było końca :D

Jeśli chodzi o CYPR? Tak jak wspomniałam na początku – zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i wiem, że jeśli tylko będę mieć okazję będę tam wracać – B. powiedział to samo. Snujemy nawet jakieś (póki co małe) plany odnośnie wyboru kraju do którego może, może za jakiś czas wyprowadzimy się na stałe? Póki co CYPR prowadzi. Nie mówiąc już o tym, że to raj podatkowy, ma 320dni w roku słonecznych, temperatury całym rokiem są powyżej 15 stopni, rano można zjeżdzać na nartach na północy a wieczorem kąpać się w morzu na południu i jeszcze te kotki. Czego chcieć więcej?;) 

To był kolejny bardzo intensywny wyjazd, ale dał nam tyle energii, że starczy do nadejścia Polskiej WIOSNY.

A potem?


Już szukam czegoś na końcówkę MAJA! ;) Trzymajcie kciuki


A tutaj nasz skromny filmik:



M&B


leszcze w podróży

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

KORFU - MAY - 2018 (KANONI - SIDARI - PALEOKASTRITSA-BENITES)