PORTUGALIA - ALGARVE (PORTIMAO-LAGOS-FARO) czerwiec '18
Południe Portugalii - czyli wybrzeże ALGARVE od zawsze było
moim marzeniem, które stale odkładane było na później. Czasami z powodów
ekonomicznych (bo nie ukrywajmy Portugalia nie jest najtańszą z destynacji ),
czasami z braku czasu (studia, praca) albo osoby z którą mogłabym się tam
wybrać (teraz już mam<3).
Od dłuższego czasu śledziłam ceny biletów do FARO - umownej 'stolicy' południa tego kraju. Ceny poza sezonem były dość wysokie, nie spełniały naszych norm "taniego podróżowania", już prawie traciłam nadzieję na ten wyjazd w tym roku, bo zaczynał się sezon. Byłam pewna, że w takich miesiącach jak czerwiec, lipiec, sierpień szanse na znalezienie taniego lotu maleją do minimum.
Od dłuższego czasu śledziłam ceny biletów do FARO - umownej 'stolicy' południa tego kraju. Ceny poza sezonem były dość wysokie, nie spełniały naszych norm "taniego podróżowania", już prawie traciłam nadzieję na ten wyjazd w tym roku, bo zaczynał się sezon. Byłam pewna, że w takich miesiącach jak czerwiec, lipiec, sierpień szanse na znalezienie taniego lotu maleją do minimum.
Ku mojemu MEGA POZYTYWNEMU zdziwieniu, całkiem przypadkiem
znalazłam lot na idealne 4 noce w samym środku czerwca w niezwykle korzystnej cenie. Kwota była co najmniej 3 razy mniejsza niż standardowo. Szybki
telefon do B. i bez wahania kupiłam bilety. Problem zaczął się kiedy zajęłam się szukaniem noclegu... Pierwszym dylematem była kwestia w jakim MIEŚCIE się
zatrzymamy. Samo FARO jest dużym miastem, bez wątpienia wartym zobaczenia,
zwanym potocznie BRAMĄ ALGARVE, ale nie oferuje pięknych plaż i widoków a dodatkowo jest
drogie. Nie trudno się domyślić, że w sezonie ceny noclegów idą w
górę a dodatkowo wiele hoteli i apartamentów jest już zajętych w szukanym
terminie.
Wiele osób polecało zatrzymać się w Lagos - urokliwym, małym
portowym, miasteczku około 80km na zachód od Faro, dużo słyszałam też o
Albufeirze czyli chyba najbardziej imprezowym mieście południa. Ale ostatecznie
nasz wybór padł na PORTIMAO. Miasto pomiędzy Lagos a Albuferią, około 60km na
zachód od Faro było według nas najlepszą bazą wypadową, połączeniem możliwości
wypoczynku na pięknych, spokojnych plażach z rozrywką, spacerami po mieście i
dostępem do komunikacji miejskiej.
Co prawda przed samym wylotem obiecywaliśmy sobie, że ten
wyjazd będzie inny od poprzednich - że tym razem postawimy bardziej na WYPOCZYNEK niż robienie MILIONÓW kilometrów dziennie zwiedzając. Kupiliśmy nawet małe
ręczniki plażowe i upchnęliśmy do naszych podręcznych bagaży żeby móc chociaż
na trochę zatrzymać się na plaży i po prostu poleżeć...
Nie trudno nie domyślić, że z naszych założeń wypoczynku jak zwykle wyszło NIE za wiele, bo zbyt wiele miejsc było do odkrycia 😉
Nie trudno nie domyślić, że z naszych założeń wypoczynku jak zwykle wyszło NIE za wiele, bo zbyt wiele miejsc było do odkrycia 😉
OK- Bilety kupione, hotel opłacony przez booking.com,
spakowaliśmy się 2h przed wyjazdem, koty wytulone, możemy wyjść z domu.
Lot mieliśmy ponownie z Modlina Ryanair'em. To bardzo
wygodna opcja, biorąc pod uwagę dojazd do lotniska w 5 minut.
Kontrola bezpieczeństwa błyskawiczna, zapakowaliśmy się na
pokład. Mimo, że RYANAIR celowo rozrzucił nasze bilety w samolocie na 2 różne
końce pokładu żebyśmy dokupili opcję wyboru miejsca, nie ugięliśmy się! I na dobre nam
to wyszło, bo jakaś miła starsza Pani, która podróżowała sama od razu zgodziła
się zamienić miejscami kiedy powiedziałam, że mój narzeczony siedzi pół
samolotu dalej.
4h spokojnego lotu, po 17 byliśmy na miejscu. Tym razem
postawiliśmy na wygodę i wykupiliśmy wcześniej FlyBus'a, który zabrał nas z
terminala wprost pod drzwi naszego hotelu.
Nie była to może najtańsza możliwa
opcja, ale biorąc pod uwagę ponad 60km dzielących nas od miejsca docelowego
oraz dość późną porę, postawiliśmy na komfort psychiczny i wygodnie klimatyzowanym busikiem dojechaliśmy do hotelu.
Zameldowaliśmy się w 16 piętrowym wieżowcu około 200 metrów
od plaży. Dzięki moim prośbom dostaliśmy bezpłatnie opcję widoku na ocean w
apartamencie na 11 piętrze.
Widok z balkonu (ogromnego balkonu!) był GENIALNY. Zdjęcia tego zdecydowanie nie oddają.
Z doświadczenia wiem, że zawsze warto próbować negocjować w hotelach, personel może w większości przypadków zezwolić na np. danie wam lepszego pokoju niż wykupiliście, bezpłatny widok na morze/ocean itp.(jeśli oczywiście mają stosunkowo małe obłożenie i dostępne takie pokoje).
Z doświadczenia wiem, że zawsze warto próbować negocjować w hotelach, personel może w większości przypadków zezwolić na np. danie wam lepszego pokoju niż wykupiliście, bezpłatny widok na morze/ocean itp.(jeśli oczywiście mają stosunkowo małe obłożenie i dostępne takie pokoje).
Hotel - a właściwie apartamentowiec w którym się
zatrzymaliśmy miał stosunkowo dobrą cenę i zdecydowanie adekwatną do jakości
albo nawet przewyższył nasze oczekiwania. Bardzo duży pokój z aneksem kuchennym
(dość bogato wyposażonym), łazienką z wanną z hydromasażem (chociaż szczerze
osobiście nie lubię korzystać z tego typu udogodnień w hotelach ze względów
higienicznych). Do tego część wypoczynkowa - duża sofa, stolik no i ten piękny
balkon z widokiem.
Co więcej - mieliśmy 5 minut spacerkiem do jednej z
najpiękniejszych plaż w okolicy.
Tego dnia wybraliśmy się jeszcze na rekonesans okolicy.
Przeszliśmy spory kawałek brzegiem oceanu podziwiając klify, które tak
uwielbiam! ❤
Kiedy się ściemniło odwiedziliśmy lokalnego LIDLA w
celu zakupienia prowiantu. Tym razem nie
korzystaliśmy z wyżywienia w hotelu, więc organizowaliśmy sobie posiłki na
własną rękę. Co ciekawe pozytywnie zaskoczyły nas ceny. Mimo, że EURO jest drogie to
produkty były w przeliczeniu na złotówki w bardzo podobnych cenach jak u nas w
kraju. Zrobiło się już dość późno i nie chciało na się szukać restauracji, ale po
drodze 'przypadkiem' wpadliśmy na McDonald'a...wiadomo jak to się skończyło ;)
Wzięliśmy coś na wynos i popijając PORTUGALSKIM winem jedliśmy kolację na naszym balkonie na 11 piętrze.
Wzięliśmy coś na wynos i popijając PORTUGALSKIM winem jedliśmy kolację na naszym balkonie na 11 piętrze.
DZIEŃ DRUGI powitał nas słońcem za delikatnymi chmurkami.
Stwierdziliśmy, że to idealny dzień żeby wyruszyć eksplorować wybrzeże, klify,
jaskinie itp. To właśnie w tym krajobrazie zakochałam się od pierwszego
wejrzenia. Pomarańczowe skały, lazurowa woda, złoty piasek, błękitne niebo...
Początkowo martwiliśmy się, że słońce chowa się za chmurami,
bo zdjęcia nie oddadzą wyrazistych kolorów, jednak z każdym pokonanym
kilometrem wiedzieliśmy, że chwile cienia są zbawienne, bo upał był niesamowity.
Tego dnia zrobiliśmy chyba ze 20 kilometrów - nie żartuję. Szliśmy brzegiem
oceanu, zbaczaliśmy z kursu, żeby zajrzeć do jaskiń, przyjrzeć się przeróżnym
formacjom skalnym.
Wchodziliśmy na szczyty klifów żeby spojrzeć na ocean z góry,
po czym znów szliśmy kawałek dołem. Kiedy doszliśmy już prawie do naszego celu
czyli plaży w pobliżu miasteczka ALVOR okazało się, że dalsze przejście jest niemożliwe przez hotelowe ogrodzenie z każdej strony.
Mieliśmy do wyboru zawrócić i zrezygnować z dojścia do szerokiej, piaszczystej, długiej plaży Praia de Alvor lub dotrzeć tam WPŁAW przez wzburzony ocean, przy skałach. Żadna z opcji nie przypadła nam do gustu. Znaleźliśmy TRZECIE rozwiązanie ;)
Mieliśmy do wyboru zawrócić i zrezygnować z dojścia do szerokiej, piaszczystej, długiej plaży Praia de Alvor lub dotrzeć tam WPŁAW przez wzburzony ocean, przy skałach. Żadna z opcji nie przypadła nam do gustu. Znaleźliśmy TRZECIE rozwiązanie ;)
B. machnął ręką i pokazał mi małą dziurę w siatce
ogrodzenia. Nie musiał długo czekać na moją reakcję. Przecisnęliśmy się przez
barierę i po cichutku weszliśmy na jakiś hotelowy teren.
Goście leżeli na leżakach, popijali drineczki, parę osób z obsługi zajmowało się jakimiś swoimi sprawami a my jak niby nigdy nic próbowaliśmy udawać gości ich hotelu. Nie obyło się bez śmiechu i wygłupów. Ostatecznie udało wydostać nam się niepostrzeżenie z terenu hotelu. Doszliśmy do plaży i tam na trochę się zatrzymaliśmy.
Goście leżeli na leżakach, popijali drineczki, parę osób z obsługi zajmowało się jakimiś swoimi sprawami a my jak niby nigdy nic próbowaliśmy udawać gości ich hotelu. Nie obyło się bez śmiechu i wygłupów. Ostatecznie udało wydostać nam się niepostrzeżenie z terenu hotelu. Doszliśmy do plaży i tam na trochę się zatrzymaliśmy.
Później szukaliśmy jakiegoś miejsca gdzie moglibyśmy zjeść coś
dobrego. Niestety większość plażowych barów oferowało jedynie fast-foody w
kosmicznych cenach, dlatego tym razem zdecydowaliśmy się na przekąski z
lokalnego marketu, który swoją drogą bardzo nam smakowały.
Plan pierwotny był taki, że po dojściu do plaży mieliśmy
wsiąść w autobus i wrócić w okolice naszego hotelu oddalonego około 5km.
Finalnie okazało się, że KOMUNIKACJA MIEJSKA nie jest tu tak łatwa do rozszyfrowania
i dobrze zorganizowana jak przykładowo na Cyprze czy Korfu. Przystanków co
prawa jest sporo, ale brak na nich jakichkolwiek rozkładów jazdy czy nazw.
Autobusów też jeździ stosunkowo niedużo. Szliśmy więc wzdłuż drogi oczekując,
że złapiemy jakiś transport. Po 3 kilometrach nogi niosły nas już same.
Autobusu
nie złapaliśmy. Tego dnia pierwszy raz żałowaliśmy, że nie wypożyczyliśmy
samochodu. Ruch był bardzo mały, drogi dobrze oznaczone i w idealnym stanie.
Tak jak w poprzednich krajach samochód nie był nam zupełnie potrzebny, będąc tutaj następnym razem na pewno GO WEŹMIEMY. Byliśmy totalnie padnięci po powrocie
do hotelu. Ale podążając za myślą "co nas nie zabije to nas wzmocni"
wyciągnęłam zmęczonego B. z łóżka i zmusiłam do popołudniowego plażowania ;)
Wybraliśmy się na jedną z pobliskich plaż, otworzyliśmy piwo i do wieczora
odpoczywaliśmy.
Do godziny 21:00 (do zachodu słońca) było gorącooooo, później przyjemnie cieplutko.
Do godziny 21:00 (do zachodu słońca) było gorącooooo, później przyjemnie cieplutko.
Wzdłuż wybrzeża ciągnie się ładna promenada prowadząca do
najbardziej rozsławionej w okolicy plaży PRAIA DA ROCHA, która jest
niesamowicie szeroka, ale 'niestety' (według nas) STRASZNIE oblegana przez
turystów, szczególnie ludzi młodych.
Powoduje to, że wygląda jak nasze
WŁADYSŁAWOWO... do którego nic osobiście nie mam, ale w życiu nie pojechałabym
tam więcej na wypoczynek. Jedna wielka impreza, bród, tłok, parawany, hałas i
chaos. Zajrzeliśmy tam tylko na pół minuty i uciekliśmy na te piękne puste
plaże bliżej naszego hotelu. Wieczorem kupiliśmy pizze w lokalnej włoskiej
restauracji i popijając (co prawda hiszpańską) SANGRIĄ (winem z wyrazistym
aromatem owoców, głównie cytrusów) świętowaliśmy kolejny wspaniały dzień na
naszym balkonie podziwiając panoramę rozświetlonej okolicy.
TRZECIEGO DNIA mieliśmy wielki dylemat czy jechać gdzieś
poza miasto czy zostać w pobliżu.
A to dlatego, że o 16 (czasu lokalnego, czyli -1h) Polacy grali z Senegalem. Mimo, że fanami piłki nożnej oboje nie jesteśmy to ciekawi byliśmy czy nasi rodacy zrobią jakąś strefę kibica na obczyźnie. Postanowiliśmy zostać i to sprawdzić w PORTIMAO.
A to dlatego, że o 16 (czasu lokalnego, czyli -1h) Polacy grali z Senegalem. Mimo, że fanami piłki nożnej oboje nie jesteśmy to ciekawi byliśmy czy nasi rodacy zrobią jakąś strefę kibica na obczyźnie. Postanowiliśmy zostać i to sprawdzić w PORTIMAO.
Jednak do meczu mieliśmy sporo czasu a niebo tego dnia było niesamowicie błękitne, nie było prawie ani jednej chmurki. Wybraliśmy się na plażowanie.
Miejscami plaża była całkowicie pusta, czuliśmy się jak na WSPANIAŁEJ bezludnej wyspie.
Turyści wybierali przeważnie odcinek plaży z barami, leżakami - tam było tłoczno. My zdecydowanie woleliśmy tą dziką część gdzie mogliśmy podziwiać krajobraz we dwoje.
Turyści wybierali przeważnie odcinek plaży z barami, leżakami - tam było tłoczno. My zdecydowanie woleliśmy tą dziką część gdzie mogliśmy podziwiać krajobraz we dwoje.
Po plażowaniu ogarnęliśmy się do wyjścia i ruszyliśmy W MIASTO ;)
Ku naszemu zdziwieniu Polaków było w tym czasie w Portugalii
widocznie niezbyt wielu. W jednym barze z dużym rzutnikiem spotkaliśmy tylko 1
parę starszych Niemców, zamówiliśmy po jednym JAGERBOMB, posiedzieliśmy parę
minut i poszliśmy szukać innego lokalu.
Kilka metrów dalej znaleźliśmy lokalną
"dyskotekę" z barem i monitorami wyświetlającymi mecz. Tam też
siedziały 4 pary rodaków w patriotycznych koszulkach. Zamówiliśmy drinki i tam
wraz z towarzyszami obejrzeliśmy (nie najlepszy co prawda w wykonaniu) mecz
Polaków. Spodziewaliśmy się większej ilości kibiców, ale atmosfera i tak była
bardzo przyjemna.
Po meczu wybraliśmy się jeszcze na spacer w dalsze części
miasta, w okolice mariny. Tego wieczoru nasz wykwintny posiłek kolacyjny
stanowił wyśmienity PORTUGALSKI KEBAB, który faktycznie był jednym z lepszych
jeśli nie najlepszym jaki jedliśmy za granicami kraju a do tego stosunkowo
niedrogi.
Popijany chłodną SANGRIĄ z ukochaną osobą na plaży, przy zachodzie słońca to najlepsze uczucie jakie może być ;)
Popijany chłodną SANGRIĄ z ukochaną osobą na plaży, przy zachodzie słońca to najlepsze uczucie jakie może być ;)
W środę z rana ruszyliśmy w poszukiwaniu przystanku do
miejscowości LAGOS oddalonej od nas około 20km. Jak pisałam wcześniej,
komunikacja miejska nie była tam tak czytelna jak w poprzednich odwiedzanych
przez nas krajach. Musieliśmy kilka razy podczas pobytu zaciągać porady
lokalnych mieszkańców lub recepcji okolicznych hoteli. Co prawda to też często
nie dawało pewności, że pokierowano nas odpowiednio. Dla przykładu mówiono nam,
że przystanek którego szukamy jest przed wejściem do danego hotelu a okazywało
się, że w praktyce faktycznie jest w pobliżu tego obiektu, ale zupełnie z innej
strony ulicy. Na szczęście zawsze udawało nam się jakoś trafić w odpowiednie
miejsce i ruszyć w kierunku naszej destynacji.
Do Lagos jechaliśmy autokarem
przewoźnika EVA, jednego z najbardziej tam znanych. Autobusy tej floty dowiozą
was również do Lizbony, Sewilli w Hiszpanii itp. Do Lagos jechaliśmy około 40
minut. Zawiodła nas trochę tego dnia pogoda. Chmury były dość gęste i ciemne,
momentami kropił deszcz. Było stosunkowo ciepło, ale pochmurna aura odebrała
mnóstwo uroku temu miasteczku. Moi rodzice, którzy odwiedzili Lagos jakieś 4
lata temu byli tym miejscem oczarowani. Na nas nie zrobiło specjalnego
wrażenia. Możliwe, że patrzyliśmy na nie trochę przez pryzmat pięknych uliczek
z Cypru czy Korfu, które nas zachwyciły.
Zatrzymaliśmy się w jednej z restauracji, zjedliśmy pizze a
później trafiliśmy na mecz Portugalii z Maroko. Z ciekawością patrzyliśmy na
tłumy kibiców reprezentacji kraju w strojach z barwami narodowymi. Udało nam
się nawet nakręcić filmik z reakcją na gola Ronaldo w 4 minucie meczu.
Spędziliśmy
tam jeszcze trochę czasu i wróciliśmy do naszej miejscowości. Wieczorem niebo
zaczęło się delikatnie przejaśniać, spędziliśmy ostatni wieczór na spacerach i
odpoczynku.
Ostatniego dnia spakowaliśmy rano plecaki, wymeldowaliśmy
się z hotelu i poszliśmy w poszukiwaniu przystanku z którego moglibyśmy złapać
autobus do FARO (bo tam mieliśmy lotnisko). Na szczęście około 2km od nas
znajdowała się zajezdnia EVA bus i chwilę po zakupieniu biletów ruszyliśmy.
Tego dnia słońce jasno świeciło. FARO przywitało nas barwnymi
budynkami, kwiatami, grajkami na ulicach, pięknymi uliczkami i małymi
knajpkami. Mieliśmy około 6 godzin do lotu. Eksplorowaliśmy miasto, robiliśmy
zdjęcia, wypiliśmy lokalne piwo i korzystaliśmy z ostatnich promieni słońca.
Nie ukrywamy, że ceny w miastach turystycznych - w restauracjach,
sklepach itp. nie są niskie. Nasz przelicznik złotego na euro wciąż jest
bolesny. Tanie podróżowanie nijak by się miało gdybyśmy płacili setkami
za jedzenie. Moje ulubione powiedzenie B. na wyjazdach to "Po co mam
płacić 20euro za obiad, który nie będzie mi smakował i się nie najem. Wolę
kupić pysznego kebaba i być szczęśliwy". I ma chłopak racje :D Menu często bywają w języku JEDYNIE lokalnym,
który nie jest nam znany, nie mamy pewności co zamawiamy, czy będzie nam to w
ogóle smakowało.
Czasami z ciekawości wybieramy jakieś lokalne przysmaki, ale staramy się to robić w granicach rozsądku. Z resztą smutne, ale prawdziwe jest to, że coraz rzadziej udaje się spotkać faktycznie lokalne dania - najczęściej jest to spagetti, pizza lub fish and chips (i to marnej jakości).
Dla przykładu zamówiliśmy w jednej z restauracji PIZZE. Kosztowała 12euro (50zł?). Pan podaje nam pizze rozmiar około 28cm (mniejsza niż standardowy talerz obiadowy). Ale to nie wszystko... pizza kiepsko rozmrożona, podgrzana lekko w mikrofalówce - typowa mrożona pizza GIUSEPPE za 5-7zł w markecie. Łezka w oku. Zjedliśmy, bo byliśmy głodni, i i tak już zapłaciliśmy, ale chyba już rozumiecie czemu czasami wolimy zjeść lokalnego kebaba za 5euro.
W Faro co prawda zjedliśmy dla odmiany McDonalds'a ;)
W jednej z knajpek zamówiliśmy przekąski do piwa (smażone plasterki batatów i ser - bardzo nam smakowało)
Czasami z ciekawości wybieramy jakieś lokalne przysmaki, ale staramy się to robić w granicach rozsądku. Z resztą smutne, ale prawdziwe jest to, że coraz rzadziej udaje się spotkać faktycznie lokalne dania - najczęściej jest to spagetti, pizza lub fish and chips (i to marnej jakości).
Dla przykładu zamówiliśmy w jednej z restauracji PIZZE. Kosztowała 12euro (50zł?). Pan podaje nam pizze rozmiar około 28cm (mniejsza niż standardowy talerz obiadowy). Ale to nie wszystko... pizza kiepsko rozmrożona, podgrzana lekko w mikrofalówce - typowa mrożona pizza GIUSEPPE za 5-7zł w markecie. Łezka w oku. Zjedliśmy, bo byliśmy głodni, i i tak już zapłaciliśmy, ale chyba już rozumiecie czemu czasami wolimy zjeść lokalnego kebaba za 5euro.
W Faro co prawda zjedliśmy dla odmiany McDonalds'a ;)
W jednej z knajpek zamówiliśmy przekąski do piwa (smażone plasterki batatów i ser - bardzo nam smakowało)
Do lotniska dostaliśmy się miejskim autobusem (wypchanym
ludźmi po brzegi!). Szybka kontrola bezpieczeństwa, godzinka czekania na
otwarcie GEJTÓW i zapakowaliśmy się do samolotu. Miejsca znów mieliśmy osobno.
Ja co prawda szczęśliwa ruszyłam w stronę swojego miejsca, które miałam mieć od
strony okna (uwielbiam gapić się przez okno podczas każdego lotu!). Nie macie
pojęcia jaki przeżyłam zawód kiedy okazało się, że to właśnie moje miejsce NIE
MA OKNA. Ryanair po raz kolejny mnie wydy....mocno OSZUKAŁ. Szczęście w nieszczęściu
Bartek miał miejsce parę rzędów dalej od strony przejścia i namówiłam POTĘŻNEGO
Rosjanina, który miał siedzieć obok mnie żeby się z nim wymienił. Takim trafem
znów siedzieliśmy obok siebie bez wykupienia miejscówki. Lot z delikatnymi
turbulencjami. Na szczęście lądowaliśmy dość późno i ominęła nas WICHURA, która
podobno nawiedziła popołudniu okolicę. 10 minut po lądowaniu byliśmy w domku.
MOJE OKNO :D
OGÓŁEM?
Algarve jest bez wątpienia pięknym miejscem i skrywa jeszcze
mnóstwo tajemnic.
To co zobaczyliśmy podczas tych niepełnych 5 dni to zaledwie kropla w oceanie.
Co prawda założenie wyjazdu w części zostało zrealizowane - mieliśmy odrobinę odpocząć.
Bez wątpienia wyjazd na południe tego pięknego kraju trzeba będzie jeszcze w przyszłości powtórzyć, ale tym razem na pewno wypożyczymy samochód i zobaczymy o wiele więcej.
To co zobaczyliśmy podczas tych niepełnych 5 dni to zaledwie kropla w oceanie.
Co prawda założenie wyjazdu w części zostało zrealizowane - mieliśmy odrobinę odpocząć.
Bez wątpienia wyjazd na południe tego pięknego kraju trzeba będzie jeszcze w przyszłości powtórzyć, ale tym razem na pewno wypożyczymy samochód i zobaczymy o wiele więcej.
Delikatnie rozczarowała nas pogoda. Mieliśmy nadzieję na
piękne słoneczne, upalne dni a w rezultacie było ich 3/5. Ale coś w tym jest,
że klimat się zmienia i niedługo to u nas będzie ŚRÓDZIEMNOMORSKO.
PORTIMAO zdecydowanie było bardzo dobrym miejscem jeśli
chodzi o zakwaterowanie, z czystym sercem polecamy.
KLIFY na plażach są piękne, robią niesamowite wrażenie, ale
na pewno są też bardzo niebezpieczne. Tak na prawdę dopiero kiedy zobaczyliśmy
dość duże osuwisko kamieni ( a właściwie wielkich głazów) zdaliśmy sobie
sprawę, że tabliczki ostrzegawcze na każdym z urwisk to nie tylko ozdoby - tam
faktycznie w każdej chwili może spaść ci na głowę parę ton!
OCEAN? Chociaż zwiedziłam już paręnaście krajów to zawsze
trafiałam na morza. Nigdy nie był to ocean. Czy zrobił na mnie wrażenie? Raczej
nie odczułam większej różnicy. No może oprócz tego, że był MEGA ZIMNY! ;)
Portugalczycy jako naród? Chyba zbyt mało ich spotkaliśmy
żeby mieć jakieś spostrzeżenia. Większość ludzi których spotkaliśmy stanowili
turyści i inne nacje zamieszkujące ten kraj.
O tubylcach których spotykaliśmy w autobusach miejskich, sklepach możemy powiedzieć tyle, że z reguły są uśmiechnięci, bardzo ekspresyjni, emocjonalnie podchodzą do rozmowy, dużo gestykulują - są głośni ;)
O tubylcach których spotykaliśmy w autobusach miejskich, sklepach możemy powiedzieć tyle, że z reguły są uśmiechnięci, bardzo ekspresyjni, emocjonalnie podchodzą do rozmowy, dużo gestykulują - są głośni ;)
Dla mnie ALGARVE jest taką wciąż nieodkrytą perełką EUROPY
do której chce wrócić i poznać bliżej.
B. stwierdził, że większe wrażenie zrobiło na nim KORFU (poprzedni wyjazd). Myślę, że tych dwóch miejsc nie sposób porównać, bo stanowią dwa różne światy, ale bez wątpienia oba się piękne i niepowtarzalne, warte zobaczenia.
B. stwierdził, że większe wrażenie zrobiło na nim KORFU (poprzedni wyjazd). Myślę, że tych dwóch miejsc nie sposób porównać, bo stanowią dwa różne światy, ale bez wątpienia oba się piękne i niepowtarzalne, warte zobaczenia.
Planowaliśmy na lipiec i sierpień posiedzieć trochę w POLSCE
i tutaj pozwiedzać, ale przyznam, że w wolnych chwilach przeglądam już loty...
CO BĘDZIE KOLEJNE? ;)
DZIĘKUJEMY za uwagę!
Poniżej FILMIK z wyjazdu:
leszcze w podróży
M&B
Hej! Wspaniałe widoki! Czy możecie podać nazwę hotelu? pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPolecamy: Clube Praia Mar Apartementos Turisticos ;) w Portimao
OdpowiedzUsuń