HISZPANIA -WALENCJA


Wspominałam coś w poprzednim poście, że do ŚLUBU stopujemy z wyjazdami?
Tak...Wytrzymałam miesiąc. W marcu kupiłam nam bilety z Modlina do Walencji ;)
Okazja była dobra a ŚWIATA jest jeszcze tak dużo do zobaczenia, że nie mogłam się powstrzymać!
O WALENCJI nigdy sama nie myślałam, ale polecało mi ją wiele osób (pozdrawiamy Magdę i Marka oraz moją mamę, którzy doradzili nam tam kilka pięknych miejsc :) ).
W HISZPANII byłam już parę lat temu, ale w innej części - Barcelona i okolice (też oczywiście polecam, piękne miejsca).
Pierwszy raz kupiłam bilety nie sprawdzając wcześniej możliwych miejsc do ZAKWATEROWANIA. I tak po fakcie stanęłam pod ścianą - trochę się przestraszyłam. Koniec maja to już początek sezonu. Na bookingu hotele w centrum Walencji - owszem - oferowały noclegi, ale kwota za noc zaczynała się od 400zł - a my zdecydowanie nie chcieliśmy tyle przeznaczać na SEN. Natomiast tańsze miejsca stanowiły hostele z wieloosobowymi pokojami - co totalnie odpadało, bo nie preferujemy tego typu zakwaterowania z obcymi ludźmi. Booking odpadł. Sięgnęłam więc do AIRBNB z którego jeszcze nie mieliśmy przyjemności skorzystać.
Tutaj z kolei obiekty w centrum oferowały pokoje ale na przykład ze wspólną łazienką. Nie lubimy tego. Nasz pokój na wyjeździe nie musi mieć 5 gwiazdek i marmurowej posadzki, ale ważne żeby było CZYSTO i żebyśmy mieli prywatną łazienkę z ciepłą wodą ;)
Po dobrej godzinie przeglądania ofert rzucił mi się w oczy jakiś pokój oddalony około 800 metrów od centrum. Z opisu wynikało, że jest nowo otwarty do sprzedaży, ma własną łazienkę i jest położony tuż obok metra. Do tego w bardzo atrakcyjnej cenie. Wydawał się idealny na naszą 5-dniową bazę wypadową.
Kolejny problem pojawił się wraz z pytaniem W CO SIĘ SPAKUJEMY? Ryanair znów zaostrzył przepisy odnośnie bagażu podręcznego i baliśmy się, że nasze podróżne plecaki mogą być za duże i zapłacimy za NADBAGAŻ. Mieliśmy 2 opcje. Dokupić jeden bagaż dodatkowy i wziąć jeszcze małą walizkę LUB.... zmieścić się w mniejsze plecaczki. Oczywiście wybraliśmy opcję drugą. I jestem w siebie niezwykle DUMNA, że mi się to udało. Prognozy teoretycznie były jasne i mówiły "bierzcie tylko krótkie gacie", ale nigdy nie wiadomo czy wieczór nie będzie chłodniejszy czy nie będzie padać. Do tego plecaczek podróżny, drugie buty, klapki pod prysznic, kosmetyki, ładowarka, bielizna... Na prawdę nie wierzyłam, że to się uda. A finalnie okazało się, że wracając mieliśmy jeszcze po kilka czystych rzeczy a bluzy były nam totalnie niepotrzebne.

Na lotnisku w MODLINIE czujemy się już prawie jak w domu ;) I tutaj oczywiście nie byłoby żadnego problemu z trochę większym bagażem, ale wracając - na lotnisku w Walencji - widzieliśmy, że parę osób  z naszego samolotu zapłaciło za nadbagaż.

W piątek koło 15 pożegnaliśmy koty (dziękujemy Alicja, że mimo strasznej alergii zawsze możemy liczyć na Twoją opiekę nad nimi <3 ) i ruszyliśmy na lotnisko (dziękujemy Adaś za podwózkę!)
Bardzo sprawnie weszliśmy na pokład. Znów nie wykupiliśmy MIEJSCÓWEK więc wybrało nam je losowo, ale akurat oboje mieliśmy miejsce przy oknie tyle, że 2 rzędy od siebie. Lot bez przygód, około 3 godzin.


Natomiast tak jak 3/4 lotu obserwowałam czyste niebieskie niebo z małymi obłoczkami - tak nad samą Hiszpanią zaczęły kłębić się potwornie szare i gęste CHMURY. Lotnisko w Walencji przywitało nas deszczem. Nie było to zbyt dobre pierwsze wrażenie, ale pocieszaliśmy się tym, że było już po 19 i na ten dzień i tak nie mieliśmy większych planów.


Dość sprawnie znaleźliśmy przystanek autobusowy a na nim czekający ŻÓŁTY AUTOBUS 150 jadący za 1,5 euro do centrum. Bilet kupujemy u kierowcy.
Przestudiowałam wcześniej MAPĘ i wiedziałam na którym przystanku musimy wysiąść.
Co ciekawe odległość od lotniska do miejsca naszego zakwaterowania wynosiła około 8 km natomiast autobus jechał ponad 45 minut. A to DLATEGO, że robi duże kółko i zbiera ludzi z różnych małych uliczek. Dla nas było to dodatkową atrakcją, bo zwiedzaliśmy miasto. 
Jest SZYBSZA opcja dojazdu do centrum - około 10 minut - METRO. Aleeee.... komunikacja Walencji podzielona jest na STREFY - A,B,C,D.  Lotnisko znajduje się w "D" a centrum w "A" ;) co za tym idzie - bilet kosztuje około 9 euro, bo trzeba kupić go na wszystkie strefy. Dlatego polecamy wybrać autobus.
Z przystanku do apartamentu mieliśmy jeszcze 10 minut spacerkiem. Na szczęście przestało padać i było ciepło, wręcz duszno.
Pod wskazanym adresem weszliśmy do klatki, tam do mieszkania w którym powitała nas młoda dziewczyna wraz z młodszym bratem i matką.
Ku naszemu zdziwieniu - oznajmiła, że będziemy tu mieszkać z nimi, jakbyśmy czegoś potrzebowali to są do dyspozycji po czym wręczyła nam klucze do klatki i mieszkania.
Przez moment byłam PRZERAŻONA, że będziemy dzielić z nimi pokój?!
Na szczęście po chwili dziewczyna zaprowadziła nas korytarzem do pomieszczenia w głębi i oznajmiła, że to nasza część. Za drzwiami znajdował się nasz prywatny korytarzyk, w nim wejście do PRYWATNEJ łazienki i  sypialni. Uffff... odetchnęłam z ulgą :)
Co nie zmienia faktu, że w opisie na airbnb nie znalazłam informacji o tym, że będziemy mieszkać w czyimś mieszkaniu. Wiem, że wiele osób w ten sposób wynajmuje swoją część domu/mieszkania, ale przeważnie jest o tym jasno napisane. Ale swoją drogą było to dla nas kolejne ciekawe doświadczenie. Dostaliśmy jeszcze tylko informację, że możemy korzystać z ich kuchni a w dniu wyjazdu możemy zostawić u nich na przechowanie bagaże.
W pierwszej chwili czuliśmy się NIESWOJO, ale jak się potem okazało w ogóle nie odczuliśmy jakiegoś braku prywatności. Wręcz przeciwnie, bo wychodziliśmy z pokoju koło 9 rano i wracaliśmy koło 21, więc tak na prawdę wcale nas tam prawie nie było.
Sam POKÓJ okazał się strzałem w dziesiątkę. Rzeczywiście wyglądał na nowo urządzony. Był bardzo mały, ale wystarczający. Przede wszystkim na plus bardzo WYGODNE ŁÓŻKO i grubym materacem i smart TV  dzięki któremu przed snem mogliśmy oglądać filmy a rano posłuchać muzyki na youtube.


Łazienka była w bardzo dziwnym stylu, widać było, że ma już kilka lat, ale za to bardzo czysta i miała ogromny prysznic, co było wybawieniem po długim dniu pełnym zwiedzania w SŁOŃCU.
Co więcej mieliśmy do dyspozycji ręczniki, klapki kąpielowe, całą gamę kosmetyków, nawet lakier do włosów - to było miłym zaskoczeniem przy tak niskiej (jak na Hiszpanię) cenie noclegu (około 160zł/doba).  Nie było tylko suszarki, ale pożyczałam ją co rano od gospodyni ;)


Kolejnym z plusów była KOŁDRA - gruba, mięciutka, z ładną poszewką. A dlatego zwróciliśmy na to uwagę ponieważ dotychczas zawsze w krajach śródziemnomorskich i innych ciepłych dostawaliśmy do przykrycia tylko "narzutkę" czyli nic innego jak prześcieradło do nakrycia. Mimo, że w pokoju było cały czas przyjemnie ciepło to KOŁDERKA do spania musi być! ;)
Robiło się już późno a nam zaczęło burczeć w brzuchach. Postanowiliśmy jeszcze tego wieczoru wyruszyć na rekonesans okolicy w poszukiwaniu sklepów i restauracji.
Jak się okazało - około 300 metrów od nas znajdowało się całe CENTRUM HANDLOWE wraz ze strefą gastronomiczną. NIE ZGINIEMY! ;) Zrobiliśmy drobne zakupy i mały spacer po czym wróciliśmy do apartamentu zbierać siły na następny dzień.

W SOBOTĘ rano za oknami wciąż były chmury. Czuć było ciepło, ale obawialiśmy się deszczu. Założyliśmy więc długie spodnie i wyruszyliśmy na podbój Walencji.
W planach mieliśmy zwiedzić OCEANARIUM oraz Muzeum Nauki i Hemisferic. Kupiliśmy przez internet przed wyjazdem KARNET pozwalający na zwiedzanie tych obiektów przez 3 dni - polecam stronę https://www.getyourguide.pl/walencja-l49/-t229912/. Około 160zł/osoba za karnet.
Jednak obiekty te oddalone były od naszego apartamentu około 4 km. Postanowiliśmy pojechać metrem. Tutaj - w centrum - sytuacja  związana z cenami metra jest już dogodniejsza ponieważ praktycznie cała TURYSTYCZNA część Walencji znajduje się w STREFIE 'A' dzięki czemu bilety wychodzą dużo taniej. A najlepszą opcją jest wykupienie biletu 3 dniowego na strefę "A" na metro i autobusy. Tak też zrobiliśmy. Wyniosło nas to około 12 euro od osoby - dostaliśmy bilet w formie karty wielokrotnego użytku (jak warszawska karta miejska) i z nią wsiadaliśmy w dowolne metro i autobus w strefie A bez ograniczeń. Sporo zaoszczędziliśmy, bo bilet jednorazowy kosztuje 1,5 euro - a my robiliśmy dziennie na pewno minimum po 10 kursów.




Kiedy zeszliśmy do metra okazało się, że jazda nie będzie AŻ tak łatwa. 
Walencja posiada 8 linii metra ;)  tzn. kilka z nich jest jakby przedłużeniem innych, ale mimo wszystko. Mieszanina 8 kolorów na mapce nie była początkowo łatwa do rozszyfrowania. Do tego punkty przesiadek, zmiana metra na kolej naziemną itd...
Pierwsze kilka kursów z uwagą obserwowaliśmy komunikaty i trzymaliśmy mapkę w rękach. Z czasem okazało się, że jest to bardzo INTUICYJNE I ŁATWE do ogarnięcia. Metro kursowało mniej więcej co 7 minut, czasem trzeba było chwilę poczekać.
Na niektórych trasach trzeba było wysiąść na danym przystanku i przejść podziemiami na inny peron w celu dalszej podróży.


Ogromnym plusem jest INTERNET w telefonie, który niesamowicie ułatwia dostanie się z miejsca A do B - a dokładnie sprawdzanie na przykład na mapie jakie metro dojeżdża najbliżej danego zabytku/atrakcji. Walencja ma wszystko oznaczone na GOOGLE MAPACH - każdy przystanek autobusowy, linie jakie z niego odjeżdżają, jaką mają trasę. Szacun Walencjo! To nam się podobało ;) Dotychczas w miejscach w których byliśmy abo wcale nie było informacji albo były one szczątkowe. Tutaj wszystko było podane na tacy - ważne żeby tylko fajnie to zaplanować.
Tak też my - planowaliśmy. Chcieliśmy w te kilka dni zobaczyć jak najwięcej. Postanowiliśmy dojechać do centrum starego miasta i stamtąd pieszo dotrzeć do OCEANARIUM.
Po drodze wymieniliśmy jeszcze w kiosku nasz internetowy karnet na papierowy bilet. Mijaliśmy kilka ciekawych budynków starego miasta, wiele knajpek i ulicznych artystów.



Doszliśmy w końcu do "białego miasteczka" czyli Miasta Sztuki i Nauki (Ciudad de las Artes y las Ciencias).
 Jest to KOMPLEKS nowoczesnych, nietypowych, ale spektakularnych budynków zaprojektowanych przez Felixa Candeli i Santiago Calatravy. Stanowi centrum rozrywkowo- kulturalno- edukacyjne.

W jego skład wchodzi właśnie między innymi Oceanarium czyli L'Oceanogràfic o łącznej powierzchni 110 000 m. To obszar na którym znajduje się 9 budynków z ekspozycjami dotyczącymi różnych ekosystemów morskich  np. Arktyka, morza tropikalne, foki, krokodyle...



Dzięki kupionemu karnetowi nie musieliśmy stać w kolejce do kasy tylko od razu skierowaliśmy się do wejścia. Ze względu na słabe oświetlenie pomieszczeń zdjęcia nie oddają uroku jaki rzeczywiście ma to miejsce. Wielkie akwaria, tunele wodne, wiele ciekawych gatunków ryb, rekiny, płaszczki, meduzy, rafy koralowe, foki, żółwie i wiele innych. Co prawda żeby zobaczyć niektóre rzeczy trzeba było albo się wepchać albo chwilę odczekać, bo ludzi było sporo - boję się pomyśleć co dzieje się w szczycie sezonu!






 Na koniec poszliśmy do do delfinarium w którym akurat zaczynał się pokaz. Delfiny wykonywały akrobacje w rytm muzyki, zdecydowanie wyglądało to wspaniale. Podczas pokazu niebo zaczęło się PRZEJAŚNIAĆ i już wtedy wiedzieliśmy, że długie spodnie były błędem.





Wyszliśmy z terenu oceanarium i skierowaliśmy się na imponującą promenadę L'Umbracle, która jest wielkim pakiem/ogrodem z palmami z nowoczesną konstrukcją tworzoną przez rząd równoległych białych łuków nad głowami przechodniów. Tam też usiedliśmy żeby odpocząć i coś przekąsić.



Tuż obok z wielkiego tarasu roztaczał się widok na całe miasteczko.







 Zrobiliśmy tam kilka zdjęć i poszliśmy do El Museu de les Ciències Príncipe Felipe. To olbrzymie nowoczesne muzeum nauki -trochę podobne do naszego Centrum Nauki Kopernik. Interaktywne ekspozycje, eksperymenty itp.
Nogi nas już trochę bolały, więc zobaczyliśmy tylko kilka wystaw i wyszliśmy na zewnątrz.




Weszliśmy do L'Hemisfèric czyli budynku, który z zewnątrz przypomina oko, a wewnątrz znajduje się planetarium oraz sala kinowa o powierzchni 900 m2. Niestety pani z obsługi zamknęła nam drzwi kina przed nosem ponieważ sala była pełna. Nie chciało nam się czekać na kolejny seans więc odpuściliśmy. Słońce świeciło mocno i było już na prawdę gorąco. Wiedzieliśmy, że następnego dnia krótkie spodenki obowiązkowo. Byliśmy już trochę zmęczeni więc znaleźliśmy przystanek i wsiedliśmy do autobusu. Po raz kolejny na wyjeździe jechaliśmy nim prawie całą trasę sami z kierowcą ;) Prywatny autobus-taxi.



Z autobusu przesiedliśmy się do metra i wróciliśmy do apartamentu.
Bartek cały wyjazd miał włączony krokomierz - tego dnia zrobiliśmy ponad 18km. Zasnęliśmy jak dzieci ;)

DZIEŃ DRUGI niósł ze sobą ambitne plany - zwiedzanie starego miasta. Plan na ten dzień nie był przypadkowy - albowiem - w NIEDZIELĘ prawie wszystkie muzea są DARMOWE - tadam!
Dlatego to idealna okazja na zwiedzanie starówki. Pierwszym punktem wycieczki była Plaza de Toros de Valencia i dawna ARENA WALK BYKÓW.  W tygodniu wstęp kosztuje 2 euro, w niedzielę za free ;)

 Obiekt znajduje się tuż po wyjściu ze stacji metra XATIVA. Z zewnątrz wyglądem przypomina rzymskie KOLOSEUM. Mieliśmy mały problem ze znalezieniem wejścia.
Trzeba zajść od tyłu w uliczkę i tam wypatrywać witryny muzeum.


Bardzo podobało nam się, że prawie każdy zakamarek był dostępny dla turystów. Można było wejść bezpośrednio na wielką ARENĘ (o średnicy 52 metry), ale także na widownię na wielu poziomach i obejść korytarzami prawie całe trybuny. Warto wyjrzeć w stronę miasta z górnych poziomów - ładny widok ;)
Na arenie wciąż trzy razy do roku odbywają się corridy. Nie jestem zwolennikiem tego sportu, ale sam obiekt robi wrażenie.








Tuż obok znajduje się zabytkowy budynek DWORCA KOLEJOWEGO - València Norte, którego architektura od razu przywołała u mnie skojarzenie z "Harrym Potterem".





Idąc w kierunku centrum mijaliśmy liczne place i kościoły/katedry... nie będę ich wszystkich opisywać, ale do większości zajrzeliśmy (na chwilkę i po cichutku, bo odbywały się nabożeństwa a my byliśmy niestosownie ubrani, więc nie chcieliśmy narazić się lokalnym moherom ;)).




 





Natomiast niesamowitym uczuciem było wejście na plac ratuszowy (największy w Walencji). 
Plaza del Ayuntamiento to przede wszystkim barokowy RATUSZ, ale także sporo modernistycznych budynków w koło. Ale to co zrobiło na nas wrażenie to fakt, że cały (wielki) obszar placu i okolicznych ulic był całkowicie ZAMKNIĘTY dla samochodów. Tłumy ludzi przechadzało się środkiem ulic, wyglądało to jak w filmach o apokalipsie, jakby czas się tam zatrzymał albo zombie powstały - poważnie ;)






 Potem dopiero ogarnęliśmy, że 26 maja był dniem wyborów również w Walencji i to właśnie z tej okazji zamknięto ten teren. 

To co zwróciło naszą uwagę dość MOCNO - to bezdomni. Bardzo duża ilość bezdomnych. Nawet w ścisłym centrum widok leżącego w cieniu palm (prawdopodobnie upojonego alkoholem) człowieka w porwanych, brudnych ubraniach to nic nadzwyczajnego. Nikt na to nie reaguje. Często stoi obok nich wózek sklepowy z "dobytkiem", jakiś rozpadający się rower itp.

Między przęsłami wiaduktów/mostów na dawnej rzece Turii również widzieliśmy poupychane kartony, stare walizki, ubrania, koce, reklamówki z jedzeniem... dosłownie wszytko co prawdopodobnie znaleźli i mogło pomóc im przeżyć. Jest to bardzo przygnębiający widok tym bardziej, że nie znamy historii tych ludzi. Co prawda nie ma żebraków - nie spotkaliśmy się z tym żeby ktoś nas zaczepiał lub prosił o pieniądze. 

Spacerem (mijając wiele ciekawych miejsc) doszliśmy do Mercado Central -  czyli największego w EUROPIE rynku miejskiego.  Łączna powierzchnia to 8160 m2! Niestety w niedzielę sam budynek jest nieczynny. Mogliśmy za to zobaczyć jak wygląda targ na zewnątrz.




 I szczerze?
 Jak nasze targowisko miejskie przy piątku rano ;)  - tylko bardziej wielokulturowy, jeszcze bardziej chaotyczny, zatłoczony i upalny. Można kupić tanie gacie i babciowe kapciuszki, trochę podróbek i oczywiście zobaczyć kartony z markerowym napisem "super oferta". Uciekliśmy stamtąd szybko. 
Do Mercado (budynku) wróciliśmy innego dnia - ale o tym później.


Doszliśmy w końcu do jednego z najbardziej charakterystycznych punktów w Walencji - Plaza de la Virgen a dokładniej pod katedrę Santa Maria. Atrakcją jest sama Katedra, ale także wielka fontanna, przedstawiająca Neptuna w otoczeniu ośmiu nagich kobiet. Zrobiliśmy sobie tam pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy dalej.




Upał i coraz bardziej zmęczone nogi spowodowały, że odpuściliśmy sobie inne zabytki jak np. wejście na ponad 50-metrową dzwonnice Miguelete (do pokonania 207 stopni). Podobno warto, bo widok na miasto jest piękny, ale my nie mieliśmy już siły.
Zamiast tego skierowaliśmy się do uniwersyteckiego OGRODU BOTANICZNEGO - Jardin Botanic.

Posiada on wielką kolekcję roślin z pięciu kontynentów. Bardzo czysty i zadbany, panowała tam niesamowita, błoga cisza. Z przyjemnością usiedliśmy pod drzewami i odpoczywaliśmy.










Żeby jednak atrakcji na ten dzień nie było za mało - ruszyliśmy jeszcze w stronę WYBRZEŻA, zobaczyć morze! Przejechaliśmy kilka stacji metrem następnie przesiedliśmy się w linię naziemną i dojechaliśmy na miejsce. Wzdłuż wybrzeża ciągnie się deptak/promenada z wieloma knajpkami.

PLAŻA bez wątpienia zachwyca swoją szerokością - mało gdzie można taką zobaczyć, szczególnie w Europie. Natomiast przez pryzmat pięknych plaż Tajlandii czy Dominikany - na nas AŻ TAK nie zrobiła wrażenia. Co prawda była bardzo czysta i zadbana, ale na przykład sam kolor piasku mamy zdecydowanie ładniejszy nawet nad naszym Bałtykiem ;) 




Mimo wszystko mieliśmy nadzieję że uda nam się wejść chociaż na chwilę do wody... niestety niska temperatura wciąż paraliżowała dlatego zamoczyliśmy tylko stopy (chociaż wielu ludzi się kąpało). Istna plaga kobiet TOPLESS - co druga kobieta z cyckami na wierzchu! Co kto lubi, ale ta ilość była zaskakująca - biorąc pod uwagę, że przychodzą tam rodziny z dziećmi itp.



Z plaży poszliśmy na "molo" jeśli można tak nazwać ten bardzo długi odcinek promenady wysunięty na morze. Z jednej strony podziwialiśmy plażę a z drugiej Puerto de Valencia - port który jest bardzo nowoczesny i ogromny - nie podjęliśmy się pełnej jego eksploracji ;)






Wróciliśmy w okolicę naszego apartamentu, po drodze kupując LOKALNEGO KEBABA jak tradycja nakazuje ;)  Padnięci po całym dniu w słońcu i na nogach zjedliśmy kebaby w łóżku i znów momentalnie zasnęliśmy.
DZIEŃ TRZECI był długo przeze mnie oczekiwany. Mam bzika na punkcie zwierzaków, uwielbiam wszystkie - więc nie mogłam doczekać się wizyty w kolejnym ZOO, a dokładnie - BioParc Valencia.

Bilety kupiliśmy po raz kolejny przez internet na https://www.getyourguide.pl/bioparc-valencia-l5444/. Koszt około 100zł/osoba.
 Od razu zaznaczam, że zdecydowanie WARTO - pod warunkiem, że lubicie zwierzaki i naturę.  
Opis atrakcji brzmi: "Przenieś się do serca Afryki nie wyjeżdżając z Europy z biletem wstępu do zoo Bioparc Valencia. Zobacz lwy, żyrafy, lemury i hipopotamy. Odkryj tajemnice lasu równikowego oraz sawanny. Zakochaj się w dzikiej przyrodzie." i faktycznie tak tam jest. Byliśmy niesamowicie zaskoczeni ogromem pracy jaki został włożony w tą inwestycje.


Byłam kiedyś w podobnym ZOO w Pradze Czeskiej, ale to zrobiło na mnie chyba jeszcze większe wrażenie. Świetnie zagospodarowany teren, czytelna mapka, możliwość zobaczenia karmienia zwierząt, wiele punktów widokowych i przede wszystkim zwierzęta na WYCIĄGNIĘCIE RĘKI!
Byliśmy w szoku kiedy weszliśmy do strefy "Madagaskar" a obok nas biegały wolno LEMURKI! Oczywiście obsługa pilnowała, że nie podchodzić zbyt blisko i ich nie dotykać, ale mimo wszystko czuliśmy się jak w sercu AFRYKI ;) 







Cały teren połączony pięknymi roślinami, korytarze i formacje skalne,  różne gatunki zwierząt, wiele ławeczek do odpoczynku, stanowiska gastronomiczne itp.itp. Spędziliśmy tam pół dnia świetnie się bawiąc. 




















Wróciliśmy do centrum i tam spróbowaliśmy ( w polecanej w internecie BUDCE ) prawdziwej hiszpańskiej PAELLI. Może to kwestia gustu, ale jak dla nas był to zwyczajny ryż z dodatkami smażony na patelni ;) Bez szału, ale cena nie była duża więc nie było nam szkoda a możemy się chwalić, że poznawaliśmy smaki Walencji haha ;)

Nogi poniosły nas do OGRODÓW TURII. Właściwie mieliśmy je cały czas pod nosem, przy naszym mieszkaniu, ale ciągną się one około 11 km ( mają powierzchnię 110 ha) , więc jest wiele do zobaczenia. Ogrody powstały w miejscu, gdzie dawniej płynęła rzeka Turia i w czasie powodzi powodowała duże szkody. Postanowiono więc zmienić jej bieg, a suche koryto wykorzystać, tworząc park miejski. Całymi dniami ogrody przepełnione są turystami, biegaczami (jest nawet specjalna ścieżka dla biegaczy), rolkarzami, rowerzystami.





Alejki pełne są palm, jeziorek, fontann i kawiarni, skateparków itp.
Na prawdę mieli ROZMACH! ;) Jest to genialna sprawa szczególnie dla sportowców. Do wyboru są dróżki piaskowe, asfaltowe, z kostki, dla każdego coś miłego.



 W jednej części znajduje się plac zabaw dla dzieci- PARK GULLIWERA - ogromna bajkowa postać ułożona na ziemi jako konstrukcja do biegania z przeszkodami, zjeżdżalniami... niby ciekawy pomysł aczkolwiek widok dzieci chodzących po kroczu Gulliwera i zjeżdżających między jego nogami.. no cóż, rodzi u mnie małe wątpliwości odnośnie trafności tego pomysłu ;D


Po drodze mijaliśmy wiele innych pięknych miejsc. Tego dnia również zrobiliśmy około 18-19km, nie traciliśmy czasu. 

Ostatniego dnia spakowaliśmy nasze WIELKIE plecaki i zostawiliśmy je na przechowanie u gospodarzy. Samolot mieliśmy dopiero koło 19 więc było jeszcze sporo czasu na zwiedzanie.
Tego dnia wybraliśmy się ponownie do MERCADO CENTRAL - tym razem do środka wykonanego z żelaza i szkła, ozdobionego ceramiką i mozaikami budynku targu.




Kupić tu można WSZYSTKO! Świeże owoce i warzywa, przeróżne ryby i owoce morza, ślimaki, hiszpańskie suszone szynki i oliwy, sery każdego rodzaju, ciastka, napoje a także naczynia do przyrządzania paelli i wiele wiele innych. Można też próbować wszystkiego przed zakupem - jak przejdzie się po kilku stoiskach to można tak się najeść, że nie trzeba iść na obiad ;)













My ze względu na nasz bagaż podręczny nie mogliśmy kupić SUWENIRÓW, ale popatrzeć też było miło.
Odwiedziliśmy jeszcze jeden pobliski, miejski OGRÓD a potem pojechaliśmy metrem w kierunku Cementerio General - cmentarza na południu, który wypatrzyłam na google mapach i zrobił na mnie duże wrażenie patrząc na zdjęcia w internecie.





I faktycznie w rzeczywistości był to ogromny obszar, ale szczególne wrażenie zrobiła na nas STARA część - z pięknymi monumentami, rzeźbami, niesamowicie zadbaną zielenią. Cmentarz był piękny, ale jednocześnie całkowicie pusty, cichy i mimo że był środek dnia to wyczuwalna była nutka grozy kiedy samotnie tam spacerowaliśmy ;)















Wróciliśmy po nasze bagaże, zjedliśmy coś na mieście i ruszyliśmy autobusem na lotnisko. Tam wszystko sprawnie poszło i późno w nocy wylądowaliśmy w Modlinie (dziękujemy Przemuś za odbiór! ;) ).


To były bardzo aktywne dni. Początkowo w planach mieliśmy wypożyczyć rowery - ponieważ są one tam dostępne na każdym kroku - Valenbisi - to jak nasze warszawskie Veturilo, ale okazało się, że chodząc pieszo zobaczymy więcej miejsc i nie będziemy musieli się martwić gdzie odstawić rower. 
Według nas na zwiedzenie samej Walencji wystarczą 3 dni. Więcej potrzeba jeśli chce się odwiedzić okolicę, popłynąć w rejs albo spędzić trochę czasu na odpoczynku.
Mimo dużego wysiłku świetnie się bawiliśmy i zobaczyliśmy wiele pięknych miejsc.
Nie mieliśmy żadnych nieprzyjemnych sytuacji czy problemów, ludzie byli uprzejmi i przyjaźnie nastawieni. 
Pogoda dopisała nam w 10000% .
Z ciekawostek?
Nie istnieje tam coś takiego jak CZERWONE ŚWIATŁO dla pieszych ;)


Różni się tam ono od zielonego tylko tym, że kiedy pieszy ma zielone to idzie bez zastanowienia a kiedy ma czerwone to czasem się rozejrzy zanim wejdzie na pasy.
Wiem, że w dużych miastach często to tak działa, że piesi łapią przepisy, ale tutaj SKALA zjawiska była na tyle duża, że aż musiałam o tym wspomnieć, bo nie raz nas to zdumiewało kiedy na ogromnym skrzyżowaniu piesi (lokalsi) bez zawahania wchodzili na jezdnię nie przejmując się samochodami.
Ciekawostka 2 - nie jeźdźcie tam nigdy swoim nowym, ładnym autem - a już na pewno nie parkujcie w mieście. Hiszpanie jeżdżą po wąskich uliczkach mijając się na milimetry... wchodzą w zakręty z dużą prędkością. Ale już SZOKIEM jest dla nas parkowanie...
Spójrzcie chociażby na te zdjęcia:



Na wszystkich uliczkach samochody parkowane równolegle do jezdni, jeden za drugim - niemal JEDEN NA DRUGIM. Porównać je można do zderzanych samochodzików w wesołym miasteczku. Zastanawiamy się czy przypadkiem nie wypychają się wzajemnie zderzakami z miejsc parkingowych. NIE MA samochodu bez chociażby kilku mniejszych/większych otarć, wgniotek, uszkodzeń lusterka itp. Idąc wzdłuż chodnika fotografowałam każdy samochód i na KAŻDYM -bez wyjątku widać ślady miejskiej dżungli.






PODSUMOWUJĄC?
Walencja - polecamy - na kilkudniowy CITY BREAK. Raczej nie na tygodniowe wakacje i odpoczynek, ale na aktywny wypad w celu zwiedzania. Na pewno świetne miejsce dla miłośników ulicznych knajpek, wielu zabytków skoncentrowanych w jednym miejscu, ale także dla wielbicieli MUZEÓW - bo jest ich tam bardzo dużo. Wiele pięknych miejsc na sesje zdjęciowe, do jazdy na rowerze, ale także sporty wodne na wybrzeżu. 
Zdecydowanie polecamy rezerwować noclegi dalej od centrum - bo taniej, a połączenie komunikacyjne ze starówką (szczególnie metrem) jest bardzo komfortowe i szybkie. 
Internet w telefonie - moim zdaniem podstawa- bo bardzo ułatwi Wam przemieszczanie się i odnalezienie wielu ciekawych miejsc na mapie.

Mam zakaz kupowania biletów do października. 3 miesiące, może dam radę ;)
Zbieramy siły na PODRÓŻ POŚLUBNĄ.
Do następnego! ;)

leszcze-w-podróży
m&b

Komentarze

  1. Ja podróżuję samochodem a Wy? znam stron którą polecam serdecznie https://kioskpolis.pl/kalkulator-oc-ac/ tutaj można zakupić ubezpieczenia w bardzo łatwy i szybki sposób. Ofert jest mnóstwo i można porównywać firmy które to oferują. Może się przydać znajomość tej strony. Ja polecam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

KORFU - MAY - 2018 (KANONI - SIDARI - PALEOKASTRITSA-BENITES)

CYPR - MARZEC 2018 (LARNAKA - AYIA NAPA - NIKOZJA)