HISZPANIA -WALENCJA
Wspominałam coś w poprzednim poście, że do ŚLUBU stopujemy z wyjazdami?
Tak...Wytrzymałam miesiąc. W marcu kupiłam nam bilety z Modlina do Walencji ;)
Okazja była dobra a ŚWIATA jest jeszcze tak dużo do zobaczenia, że nie mogłam się powstrzymać!
O
WALENCJI nigdy sama nie myślałam, ale polecało mi ją wiele osób
(pozdrawiamy Magdę i Marka oraz moją mamę, którzy doradzili nam tam
kilka pięknych miejsc :) ).
W HISZPANII byłam już parę lat temu, ale w innej części - Barcelona i okolice (też oczywiście polecam, piękne miejsca).
Pierwszy
raz kupiłam bilety nie sprawdzając wcześniej możliwych miejsc do
ZAKWATEROWANIA. I tak po fakcie stanęłam pod ścianą - trochę się
przestraszyłam. Koniec maja to już początek sezonu. Na bookingu hotele w
centrum Walencji - owszem - oferowały noclegi, ale kwota za noc
zaczynała się od 400zł - a my zdecydowanie nie chcieliśmy tyle
przeznaczać na SEN. Natomiast tańsze miejsca stanowiły hostele z
wieloosobowymi pokojami - co totalnie odpadało, bo nie preferujemy tego
typu zakwaterowania z obcymi ludźmi. Booking odpadł. Sięgnęłam więc do
AIRBNB z którego jeszcze nie mieliśmy przyjemności skorzystać.
Tutaj
z kolei obiekty w centrum oferowały pokoje ale na przykład ze wspólną
łazienką. Nie lubimy tego. Nasz pokój na wyjeździe nie musi mieć 5
gwiazdek i marmurowej posadzki, ale ważne żeby było CZYSTO i żebyśmy
mieli prywatną łazienkę z ciepłą wodą ;)
Po
dobrej godzinie przeglądania ofert rzucił mi się w oczy jakiś pokój
oddalony około 800 metrów od centrum. Z opisu wynikało, że jest nowo
otwarty do sprzedaży, ma własną łazienkę i jest położony tuż obok metra.
Do tego w bardzo atrakcyjnej cenie. Wydawał się idealny na naszą
5-dniową bazę wypadową.
Kolejny
problem pojawił się wraz z pytaniem W CO SIĘ SPAKUJEMY? Ryanair znów
zaostrzył przepisy odnośnie bagażu podręcznego i baliśmy się, że nasze
podróżne plecaki mogą być za duże i zapłacimy za NADBAGAŻ. Mieliśmy 2
opcje. Dokupić jeden bagaż dodatkowy i wziąć jeszcze małą walizkę
LUB.... zmieścić się w mniejsze plecaczki. Oczywiście wybraliśmy opcję
drugą. I jestem w siebie niezwykle DUMNA, że mi się to udało. Prognozy
teoretycznie były jasne i mówiły "bierzcie tylko krótkie gacie", ale
nigdy nie wiadomo czy wieczór nie będzie chłodniejszy czy nie będzie
padać. Do tego plecaczek podróżny, drugie buty, klapki pod prysznic,
kosmetyki, ładowarka, bielizna... Na prawdę nie wierzyłam, że to się
uda. A finalnie okazało się, że wracając mieliśmy jeszcze po kilka
czystych rzeczy a bluzy były nam totalnie niepotrzebne.
Na
lotnisku w MODLINIE czujemy się już prawie jak w domu ;) I tutaj
oczywiście nie byłoby żadnego problemu z trochę większym bagażem, ale
wracając - na lotnisku w Walencji - widzieliśmy, że parę osób z naszego
samolotu zapłaciło za nadbagaż.
W
piątek koło 15 pożegnaliśmy koty (dziękujemy Alicja, że mimo strasznej
alergii zawsze możemy liczyć na Twoją opiekę nad nimi <3 ) i
ruszyliśmy na lotnisko (dziękujemy Adaś za podwózkę!)
Bardzo
sprawnie weszliśmy na pokład. Znów nie wykupiliśmy MIEJSCÓWEK więc
wybrało nam je losowo, ale akurat oboje mieliśmy miejsce przy oknie
tyle, że 2 rzędy od siebie. Lot bez przygód, około 3 godzin.
Natomiast
tak jak 3/4 lotu obserwowałam czyste niebieskie niebo z małymi
obłoczkami - tak nad samą Hiszpanią zaczęły kłębić się potwornie szare i
gęste CHMURY. Lotnisko w Walencji przywitało nas deszczem. Nie było to
zbyt dobre pierwsze wrażenie, ale pocieszaliśmy się tym, że było już po
19 i na ten dzień i tak nie mieliśmy większych planów.
Dość
sprawnie znaleźliśmy przystanek autobusowy a na nim czekający ŻÓŁTY
AUTOBUS 150 jadący za 1,5 euro do centrum. Bilet kupujemy u kierowcy.
Przestudiowałam wcześniej MAPĘ i wiedziałam na którym przystanku musimy wysiąść.
Co
ciekawe odległość od lotniska do miejsca naszego zakwaterowania
wynosiła około 8 km natomiast autobus jechał ponad 45 minut. A to
DLATEGO, że robi duże kółko i zbiera ludzi z różnych małych uliczek. Dla
nas było to dodatkową atrakcją, bo zwiedzaliśmy miasto.
Jest
SZYBSZA opcja dojazdu do centrum - około 10 minut - METRO. Aleeee....
komunikacja Walencji podzielona jest na STREFY - A,B,C,D. Lotnisko
znajduje się w "D" a centrum w "A" ;) co za tym idzie - bilet kosztuje
około 9 euro, bo trzeba kupić go na wszystkie strefy. Dlatego polecamy
wybrać autobus.
Z przystanku do apartamentu mieliśmy jeszcze 10 minut spacerkiem. Na szczęście przestało padać i było ciepło, wręcz duszno.
Pod
wskazanym adresem weszliśmy do klatki, tam do mieszkania w którym
powitała nas młoda dziewczyna wraz z młodszym bratem i matką.
Ku
naszemu zdziwieniu - oznajmiła, że będziemy tu mieszkać z nimi,
jakbyśmy czegoś potrzebowali to są do dyspozycji po czym wręczyła nam
klucze do klatki i mieszkania.
Przez moment byłam PRZERAŻONA, że będziemy dzielić z nimi pokój?!
Na
szczęście po chwili dziewczyna zaprowadziła nas korytarzem do
pomieszczenia w głębi i oznajmiła, że to nasza część. Za drzwiami
znajdował się nasz prywatny korytarzyk, w nim wejście do PRYWATNEJ
łazienki i sypialni. Uffff... odetchnęłam z ulgą :)
Co
nie zmienia faktu, że w opisie na airbnb nie znalazłam informacji o
tym, że będziemy mieszkać w czyimś mieszkaniu. Wiem, że wiele osób w ten
sposób wynajmuje swoją część domu/mieszkania, ale przeważnie jest o tym
jasno napisane. Ale swoją drogą było to dla nas kolejne ciekawe
doświadczenie. Dostaliśmy jeszcze tylko informację, że możemy korzystać z
ich kuchni a w dniu wyjazdu możemy zostawić u nich na przechowanie
bagaże.
W
pierwszej chwili czuliśmy się NIESWOJO, ale jak się potem okazało w
ogóle nie odczuliśmy jakiegoś braku prywatności. Wręcz przeciwnie, bo
wychodziliśmy z pokoju koło 9 rano i wracaliśmy koło 21, więc tak na
prawdę wcale nas tam prawie nie było.
Sam
POKÓJ okazał się strzałem w dziesiątkę. Rzeczywiście wyglądał na nowo
urządzony. Był bardzo mały, ale wystarczający. Przede wszystkim na plus
bardzo WYGODNE ŁÓŻKO i grubym materacem i smart TV dzięki któremu przed
snem mogliśmy oglądać filmy a rano posłuchać muzyki na youtube.
Łazienka
była w bardzo dziwnym stylu, widać było, że ma już kilka lat, ale za to
bardzo czysta i miała ogromny prysznic, co było wybawieniem po długim
dniu pełnym zwiedzania w SŁOŃCU.
Co
więcej mieliśmy do dyspozycji ręczniki, klapki kąpielowe, całą gamę
kosmetyków, nawet lakier do włosów - to było miłym zaskoczeniem przy tak
niskiej (jak na Hiszpanię) cenie noclegu (około 160zł/doba). Nie było
tylko suszarki, ale pożyczałam ją co rano od gospodyni ;)
Kolejnym
z plusów była KOŁDRA - gruba, mięciutka, z ładną poszewką. A dlatego
zwróciliśmy na to uwagę ponieważ dotychczas zawsze w krajach
śródziemnomorskich i innych ciepłych dostawaliśmy do przykrycia tylko
"narzutkę" czyli nic innego jak prześcieradło do nakrycia. Mimo, że w
pokoju było cały czas przyjemnie ciepło to KOŁDERKA do spania musi być!
;)
Robiło
się już późno a nam zaczęło burczeć w brzuchach. Postanowiliśmy jeszcze
tego wieczoru wyruszyć na rekonesans okolicy w poszukiwaniu sklepów i
restauracji.
Jak
się okazało - około 300 metrów od nas znajdowało się całe CENTRUM
HANDLOWE wraz ze strefą gastronomiczną. NIE ZGINIEMY! ;) Zrobiliśmy
drobne zakupy i mały spacer po czym wróciliśmy do apartamentu zbierać
siły na następny dzień.
W
SOBOTĘ rano za oknami wciąż były chmury. Czuć było ciepło, ale
obawialiśmy się deszczu. Założyliśmy więc długie spodnie i wyruszyliśmy
na podbój Walencji.
W
planach mieliśmy zwiedzić OCEANARIUM oraz Muzeum Nauki i Hemisferic.
Kupiliśmy przez internet przed wyjazdem KARNET pozwalający na zwiedzanie
tych obiektów przez 3 dni - polecam stronę https://www.getyourguide.pl/walencja-l49/-t229912/. Około 160zł/osoba za karnet.
Jednak
obiekty te oddalone były od naszego apartamentu około 4 km.
Postanowiliśmy pojechać metrem. Tutaj - w centrum - sytuacja związana z
cenami metra jest już dogodniejsza ponieważ praktycznie cała
TURYSTYCZNA część Walencji znajduje się w STREFIE 'A' dzięki czemu
bilety wychodzą dużo taniej. A najlepszą opcją jest wykupienie biletu 3
dniowego na strefę "A" na metro i autobusy. Tak też zrobiliśmy. Wyniosło
nas to około 12 euro od osoby - dostaliśmy bilet w formie karty
wielokrotnego użytku (jak warszawska karta miejska) i z nią wsiadaliśmy w
dowolne metro i autobus w strefie A bez ograniczeń. Sporo
zaoszczędziliśmy, bo bilet jednorazowy kosztuje 1,5 euro - a my
robiliśmy dziennie na pewno minimum po 10 kursów.
Kiedy zeszliśmy do metra okazało się, że jazda nie będzie AŻ tak łatwa.
Walencja
posiada 8 linii metra ;) tzn. kilka z nich jest jakby przedłużeniem
innych, ale mimo wszystko. Mieszanina 8 kolorów na mapce nie była
początkowo łatwa do rozszyfrowania. Do tego punkty przesiadek, zmiana
metra na kolej naziemną itd...
Pierwsze
kilka kursów z uwagą obserwowaliśmy komunikaty i trzymaliśmy mapkę w
rękach. Z czasem okazało się, że jest to bardzo INTUICYJNE I ŁATWE do
ogarnięcia. Metro kursowało mniej więcej co 7 minut, czasem trzeba było
chwilę poczekać.
Na niektórych trasach trzeba było wysiąść na danym przystanku i przejść podziemiami na inny peron w celu dalszej podróży.
Ogromnym
plusem jest INTERNET w telefonie, który niesamowicie ułatwia dostanie
się z miejsca A do B - a dokładnie sprawdzanie na przykład na mapie
jakie metro dojeżdża najbliżej danego zabytku/atrakcji. Walencja ma
wszystko oznaczone na GOOGLE MAPACH - każdy przystanek autobusowy, linie
jakie z niego odjeżdżają, jaką mają trasę. Szacun Walencjo! To nam się
podobało ;) Dotychczas w miejscach w których byliśmy abo wcale nie było
informacji albo były one szczątkowe. Tutaj wszystko było podane na tacy -
ważne żeby tylko fajnie to zaplanować.
Tak
też my - planowaliśmy. Chcieliśmy w te kilka dni zobaczyć jak
najwięcej. Postanowiliśmy dojechać do centrum starego miasta i stamtąd
pieszo dotrzeć do OCEANARIUM.
Po
drodze wymieniliśmy jeszcze w kiosku nasz internetowy karnet na
papierowy bilet. Mijaliśmy kilka ciekawych budynków starego miasta,
wiele knajpek i ulicznych artystów.
Doszliśmy w końcu do "białego miasteczka" czyli Miasta Sztuki i Nauki (Ciudad de las Artes y las Ciencias).
Jest to KOMPLEKS nowoczesnych, nietypowych, ale spektakularnych budynków zaprojektowanych przez Felixa Candeli i Santiago Calatravy. Stanowi centrum rozrywkowo- kulturalno- edukacyjne.
Jest to KOMPLEKS nowoczesnych, nietypowych, ale spektakularnych budynków zaprojektowanych przez Felixa Candeli i Santiago Calatravy. Stanowi centrum rozrywkowo- kulturalno- edukacyjne.
W
jego skład wchodzi właśnie między innymi Oceanarium czyli
L'Oceanogràfic o łącznej powierzchni 110 000 m. To obszar na którym
znajduje się 9 budynków z ekspozycjami dotyczącymi różnych ekosystemów
morskich np. Arktyka, morza tropikalne, foki, krokodyle...
Dzięki
kupionemu karnetowi nie musieliśmy stać w kolejce do kasy tylko od razu
skierowaliśmy się do wejścia. Ze względu na słabe oświetlenie
pomieszczeń zdjęcia nie oddają uroku jaki rzeczywiście ma to miejsce.
Wielkie akwaria, tunele wodne, wiele ciekawych gatunków ryb, rekiny,
płaszczki, meduzy, rafy koralowe, foki, żółwie i wiele innych. Co prawda
żeby zobaczyć niektóre rzeczy trzeba było albo się wepchać albo chwilę
odczekać, bo ludzi było sporo - boję się pomyśleć co dzieje się w
szczycie sezonu!
Na koniec poszliśmy do do delfinarium w którym akurat zaczynał się pokaz. Delfiny wykonywały akrobacje w rytm muzyki, zdecydowanie wyglądało to wspaniale. Podczas pokazu niebo zaczęło się PRZEJAŚNIAĆ i już wtedy wiedzieliśmy, że długie spodnie były błędem.
Na koniec poszliśmy do do delfinarium w którym akurat zaczynał się pokaz. Delfiny wykonywały akrobacje w rytm muzyki, zdecydowanie wyglądało to wspaniale. Podczas pokazu niebo zaczęło się PRZEJAŚNIAĆ i już wtedy wiedzieliśmy, że długie spodnie były błędem.
Wyszliśmy
z terenu oceanarium i skierowaliśmy się na imponującą promenadę
L'Umbracle, która jest wielkim pakiem/ogrodem z palmami z nowoczesną
konstrukcją tworzoną przez rząd równoległych białych łuków nad głowami
przechodniów. Tam też usiedliśmy żeby odpocząć i coś przekąsić.
Tuż obok z wielkiego tarasu roztaczał się widok na całe miasteczko.
Zrobiliśmy tam kilka zdjęć i poszliśmy do El Museu de les Ciències Príncipe Felipe. To olbrzymie nowoczesne muzeum nauki -trochę podobne do naszego Centrum Nauki Kopernik. Interaktywne ekspozycje, eksperymenty itp.
Zrobiliśmy tam kilka zdjęć i poszliśmy do El Museu de les Ciències Príncipe Felipe. To olbrzymie nowoczesne muzeum nauki -trochę podobne do naszego Centrum Nauki Kopernik. Interaktywne ekspozycje, eksperymenty itp.
Weszliśmy
do L'Hemisfèric czyli budynku, który z zewnątrz przypomina oko, a
wewnątrz znajduje się planetarium oraz sala kinowa o powierzchni 900 m2.
Niestety pani z obsługi zamknęła nam drzwi kina przed nosem ponieważ
sala była pełna. Nie chciało nam się czekać na kolejny seans więc
odpuściliśmy. Słońce świeciło mocno i było już na prawdę gorąco.
Wiedzieliśmy, że następnego dnia krótkie spodenki obowiązkowo. Byliśmy
już trochę zmęczeni więc znaleźliśmy przystanek i wsiedliśmy do
autobusu. Po raz kolejny na wyjeździe jechaliśmy nim prawie całą trasę
sami z kierowcą ;) Prywatny autobus-taxi.
Z autobusu przesiedliśmy się do metra i wróciliśmy do apartamentu.
Z autobusu przesiedliśmy się do metra i wróciliśmy do apartamentu.
Bartek cały wyjazd miał włączony krokomierz - tego dnia zrobiliśmy ponad 18km. Zasnęliśmy jak dzieci ;)
DZIEŃ
DRUGI niósł ze sobą ambitne plany - zwiedzanie starego miasta. Plan na
ten dzień nie był przypadkowy - albowiem - w NIEDZIELĘ prawie wszystkie
muzea są DARMOWE - tadam!
Dlatego
to idealna okazja na zwiedzanie starówki. Pierwszym punktem wycieczki
była Plaza de Toros de Valencia i dawna ARENA WALK BYKÓW. W tygodniu
wstęp kosztuje 2 euro, w niedzielę za free ;)
Obiekt
znajduje się tuż po wyjściu ze stacji metra XATIVA. Z zewnątrz wyglądem
przypomina rzymskie KOLOSEUM. Mieliśmy mały problem ze znalezieniem
wejścia.
Trzeba zajść od tyłu w uliczkę i tam wypatrywać witryny muzeum.
Bardzo
podobało nam się, że prawie każdy zakamarek był dostępny dla turystów.
Można było wejść bezpośrednio na wielką ARENĘ (o średnicy 52 metry), ale
także na widownię na wielu poziomach i obejść korytarzami prawie całe
trybuny. Warto wyjrzeć w stronę miasta z górnych poziomów - ładny widok
;)
Na arenie wciąż trzy razy do roku odbywają się corridy. Nie jestem zwolennikiem tego sportu, ale sam obiekt robi wrażenie.
Tuż
obok znajduje się zabytkowy budynek DWORCA KOLEJOWEGO - València Norte,
którego architektura od razu przywołała u mnie skojarzenie z "Harrym
Potterem".
Idąc
w kierunku centrum mijaliśmy liczne place i kościoły/katedry... nie
będę ich wszystkich opisywać, ale do większości zajrzeliśmy (na chwilkę i
po cichutku, bo odbywały się nabożeństwa a my byliśmy niestosownie
ubrani, więc nie chcieliśmy narazić się lokalnym moherom ;)).
Plaza
del Ayuntamiento to przede wszystkim barokowy RATUSZ, ale także sporo
modernistycznych budynków w koło. Ale to co zrobiło na nas wrażenie to
fakt, że cały (wielki) obszar placu i okolicznych ulic był całkowicie
ZAMKNIĘTY dla samochodów. Tłumy ludzi przechadzało się środkiem ulic,
wyglądało to jak w filmach o apokalipsie, jakby czas się tam zatrzymał
albo zombie powstały - poważnie ;)
Potem dopiero ogarnęliśmy, że 26 maja był dniem wyborów również w Walencji i to właśnie z tej okazji zamknięto ten teren.
To co zwróciło naszą uwagę dość MOCNO - to bezdomni. Bardzo duża ilość bezdomnych. Nawet w ścisłym centrum widok leżącego w cieniu palm (prawdopodobnie upojonego alkoholem) człowieka w porwanych, brudnych ubraniach to nic nadzwyczajnego. Nikt na to nie reaguje. Często stoi obok nich wózek sklepowy z "dobytkiem", jakiś rozpadający się rower itp.
Potem dopiero ogarnęliśmy, że 26 maja był dniem wyborów również w Walencji i to właśnie z tej okazji zamknięto ten teren.
To co zwróciło naszą uwagę dość MOCNO - to bezdomni. Bardzo duża ilość bezdomnych. Nawet w ścisłym centrum widok leżącego w cieniu palm (prawdopodobnie upojonego alkoholem) człowieka w porwanych, brudnych ubraniach to nic nadzwyczajnego. Nikt na to nie reaguje. Często stoi obok nich wózek sklepowy z "dobytkiem", jakiś rozpadający się rower itp.
Między
przęsłami wiaduktów/mostów na dawnej rzece Turii również widzieliśmy
poupychane kartony, stare walizki, ubrania, koce, reklamówki z
jedzeniem... dosłownie wszytko co prawdopodobnie znaleźli i mogło pomóc
im przeżyć. Jest to bardzo przygnębiający widok tym bardziej, że nie
znamy historii tych ludzi. Co prawda nie ma żebraków - nie spotkaliśmy
się z tym żeby ktoś nas zaczepiał lub prosił o pieniądze.
Spacerem
(mijając wiele ciekawych miejsc) doszliśmy do Mercado Central - czyli
największego w EUROPIE rynku miejskiego. Łączna powierzchnia to 8160
m2! Niestety w niedzielę sam budynek jest nieczynny. Mogliśmy za to
zobaczyć jak wygląda targ na zewnątrz.
I szczerze?
Jak
nasze targowisko miejskie przy piątku rano ;) - tylko bardziej
wielokulturowy, jeszcze bardziej chaotyczny, zatłoczony i upalny. Można
kupić tanie gacie i babciowe kapciuszki, trochę podróbek i oczywiście
zobaczyć kartony z markerowym napisem "super oferta". Uciekliśmy stamtąd
szybko.
Doszliśmy
w końcu do jednego z najbardziej charakterystycznych punktów w Walencji
- Plaza de la Virgen a dokładniej pod katedrę Santa Maria. Atrakcją
jest sama Katedra, ale także wielka fontanna, przedstawiająca Neptuna w
otoczeniu ośmiu nagich kobiet. Zrobiliśmy sobie tam pamiątkowe zdjęcie i
ruszyliśmy dalej.
Upał
i coraz bardziej zmęczone nogi spowodowały, że odpuściliśmy sobie inne
zabytki jak np. wejście na ponad 50-metrową dzwonnice Miguelete (do
pokonania 207 stopni). Podobno warto, bo widok na miasto jest piękny,
ale my nie mieliśmy już siły.
Zamiast tego skierowaliśmy się do uniwersyteckiego OGRODU BOTANICZNEGO - Jardin Botanic.
Posiada on wielką kolekcję roślin z pięciu kontynentów. Bardzo czysty i zadbany, panowała tam niesamowita, błoga cisza. Z przyjemnością usiedliśmy pod drzewami i odpoczywaliśmy.
Posiada on wielką kolekcję roślin z pięciu kontynentów. Bardzo czysty i zadbany, panowała tam niesamowita, błoga cisza. Z przyjemnością usiedliśmy pod drzewami i odpoczywaliśmy.
Żeby
jednak atrakcji na ten dzień nie było za mało - ruszyliśmy jeszcze w
stronę WYBRZEŻA, zobaczyć morze! Przejechaliśmy kilka stacji metrem
następnie przesiedliśmy się w linię naziemną i dojechaliśmy na miejsce.
Wzdłuż wybrzeża ciągnie się deptak/promenada z wieloma knajpkami.
PLAŻA bez wątpienia zachwyca swoją szerokością - mało gdzie można taką zobaczyć, szczególnie w Europie. Natomiast przez pryzmat pięknych plaż Tajlandii czy Dominikany - na nas AŻ TAK nie zrobiła wrażenia. Co prawda była bardzo czysta i zadbana, ale na przykład sam kolor piasku mamy zdecydowanie ładniejszy nawet nad naszym Bałtykiem ;)
PLAŻA bez wątpienia zachwyca swoją szerokością - mało gdzie można taką zobaczyć, szczególnie w Europie. Natomiast przez pryzmat pięknych plaż Tajlandii czy Dominikany - na nas AŻ TAK nie zrobiła wrażenia. Co prawda była bardzo czysta i zadbana, ale na przykład sam kolor piasku mamy zdecydowanie ładniejszy nawet nad naszym Bałtykiem ;)
Mimo
wszystko mieliśmy nadzieję że uda nam się wejść chociaż na chwilę do
wody... niestety niska temperatura wciąż paraliżowała dlatego
zamoczyliśmy tylko stopy (chociaż wielu ludzi się kąpało). Istna plaga
kobiet TOPLESS - co druga kobieta z cyckami na wierzchu! Co kto lubi,
ale ta ilość była zaskakująca - biorąc pod uwagę, że przychodzą tam
rodziny z dziećmi itp.
Z
plaży poszliśmy na "molo" jeśli można tak nazwać ten bardzo długi
odcinek promenady wysunięty na morze. Z jednej strony podziwialiśmy
plażę a z drugiej Puerto de Valencia - port który jest bardzo nowoczesny
i ogromny - nie podjęliśmy się pełnej jego eksploracji ;)
Wróciliśmy
w okolicę naszego apartamentu, po drodze kupując LOKALNEGO KEBABA jak
tradycja nakazuje ;) Padnięci po całym dniu w słońcu i na nogach
zjedliśmy kebaby w łóżku i znów momentalnie zasnęliśmy.
DZIEŃ
TRZECI był długo przeze mnie oczekiwany. Mam bzika na punkcie
zwierzaków, uwielbiam wszystkie - więc nie mogłam doczekać się wizyty w
kolejnym ZOO, a dokładnie - BioParc Valencia.
Bilety kupiliśmy po raz kolejny przez internet na https://www.getyourguide.pl/bioparc-valencia-l5444/. Koszt około 100zł/osoba.
Bilety kupiliśmy po raz kolejny przez internet na https://www.getyourguide.pl/bioparc-valencia-l5444/. Koszt około 100zł/osoba.
Od razu zaznaczam, że zdecydowanie WARTO - pod warunkiem, że lubicie zwierzaki i naturę.
Opis
atrakcji brzmi: "Przenieś się do serca Afryki nie wyjeżdżając z Europy z
biletem wstępu do zoo Bioparc Valencia. Zobacz lwy, żyrafy, lemury i
hipopotamy. Odkryj tajemnice lasu równikowego oraz sawanny. Zakochaj się
w dzikiej przyrodzie." i faktycznie tak tam jest. Byliśmy niesamowicie
zaskoczeni ogromem pracy jaki został włożony w tą inwestycje.
Byłam
kiedyś w podobnym ZOO w Pradze Czeskiej, ale to zrobiło na mnie chyba
jeszcze większe wrażenie. Świetnie zagospodarowany teren, czytelna
mapka, możliwość zobaczenia karmienia zwierząt, wiele punktów widokowych
i przede wszystkim zwierzęta na WYCIĄGNIĘCIE RĘKI!
Byliśmy
w szoku kiedy weszliśmy do strefy "Madagaskar" a obok nas biegały wolno
LEMURKI! Oczywiście obsługa pilnowała, że nie podchodzić zbyt blisko i
ich nie dotykać, ale mimo wszystko czuliśmy się jak w sercu AFRYKI ;)
Cały
teren połączony pięknymi roślinami, korytarze i formacje skalne, różne
gatunki zwierząt, wiele ławeczek do odpoczynku, stanowiska
gastronomiczne itp.itp. Spędziliśmy tam pół dnia świetnie się bawiąc.
Wróciliśmy
do centrum i tam spróbowaliśmy ( w polecanej w internecie BUDCE )
prawdziwej hiszpańskiej PAELLI. Może to kwestia gustu, ale jak dla nas
był to zwyczajny ryż z dodatkami smażony na patelni ;) Bez szału, ale
cena nie była duża więc nie było nam szkoda a możemy się chwalić, że
poznawaliśmy smaki Walencji haha ;)
Nogi
poniosły nas do OGRODÓW TURII. Właściwie mieliśmy je cały czas pod
nosem, przy naszym mieszkaniu, ale ciągną się one około 11 km ( mają
powierzchnię 110 ha) , więc jest wiele do zobaczenia. Ogrody powstały w
miejscu, gdzie dawniej płynęła rzeka Turia i w czasie powodzi powodowała
duże szkody. Postanowiono więc zmienić jej bieg, a suche koryto
wykorzystać, tworząc park miejski. Całymi dniami ogrody przepełnione są
turystami, biegaczami (jest nawet specjalna ścieżka dla biegaczy),
rolkarzami, rowerzystami.
Alejki pełne są palm, jeziorek, fontann i kawiarni, skateparków itp.
Na
prawdę mieli ROZMACH! ;) Jest to genialna sprawa szczególnie dla
sportowców. Do wyboru są dróżki piaskowe, asfaltowe, z kostki, dla
każdego coś miłego.
W
jednej części znajduje się plac zabaw dla dzieci- PARK GULLIWERA -
ogromna bajkowa postać ułożona na ziemi jako konstrukcja do biegania z
przeszkodami, zjeżdżalniami... niby ciekawy pomysł aczkolwiek widok
dzieci chodzących po kroczu Gulliwera i zjeżdżających między jego
nogami.. no cóż, rodzi u mnie małe wątpliwości odnośnie trafności tego
pomysłu ;D
Po drodze mijaliśmy wiele innych pięknych miejsc. Tego dnia również zrobiliśmy około 18-19km, nie traciliśmy czasu.
Ostatniego
dnia spakowaliśmy nasze WIELKIE plecaki i zostawiliśmy je na
przechowanie u gospodarzy. Samolot mieliśmy dopiero koło 19 więc było
jeszcze sporo czasu na zwiedzanie.
Tego dnia wybraliśmy się ponownie do MERCADO CENTRAL - tym razem do środka wykonanego z żelaza i szkła, ozdobionego ceramiką i mozaikami budynku targu.
Kupić
tu można WSZYSTKO! Świeże owoce i warzywa, przeróżne ryby i owoce
morza, ślimaki, hiszpańskie suszone szynki i oliwy, sery każdego
rodzaju, ciastka, napoje a także naczynia do przyrządzania paelli i
wiele wiele innych. Można też próbować wszystkiego przed zakupem - jak
przejdzie się po kilku stoiskach to można tak się najeść, że nie trzeba
iść na obiad ;)
Tego dnia wybraliśmy się ponownie do MERCADO CENTRAL - tym razem do środka wykonanego z żelaza i szkła, ozdobionego ceramiką i mozaikami budynku targu.
My ze względu na nasz bagaż podręczny nie mogliśmy kupić SUWENIRÓW, ale popatrzeć też było miło.
Odwiedziliśmy jeszcze jeden pobliski, miejski OGRÓD a potem pojechaliśmy metrem w kierunku Cementerio General - cmentarza na południu, który wypatrzyłam na google mapach i zrobił na mnie duże wrażenie patrząc na zdjęcia w internecie.
I faktycznie w rzeczywistości był to ogromny obszar, ale szczególne wrażenie zrobiła na nas STARA część - z pięknymi monumentami, rzeźbami, niesamowicie zadbaną zielenią. Cmentarz był piękny, ale jednocześnie całkowicie pusty, cichy i mimo że był środek dnia to wyczuwalna była nutka grozy kiedy samotnie tam spacerowaliśmy ;)
Odwiedziliśmy jeszcze jeden pobliski, miejski OGRÓD a potem pojechaliśmy metrem w kierunku Cementerio General - cmentarza na południu, który wypatrzyłam na google mapach i zrobił na mnie duże wrażenie patrząc na zdjęcia w internecie.
I faktycznie w rzeczywistości był to ogromny obszar, ale szczególne wrażenie zrobiła na nas STARA część - z pięknymi monumentami, rzeźbami, niesamowicie zadbaną zielenią. Cmentarz był piękny, ale jednocześnie całkowicie pusty, cichy i mimo że był środek dnia to wyczuwalna była nutka grozy kiedy samotnie tam spacerowaliśmy ;)
Wróciliśmy
po nasze bagaże, zjedliśmy coś na mieście i ruszyliśmy autobusem na
lotnisko. Tam wszystko sprawnie poszło i późno w nocy wylądowaliśmy w
Modlinie (dziękujemy Przemuś za odbiór! ;) ).
To
były bardzo aktywne dni. Początkowo w planach mieliśmy wypożyczyć
rowery - ponieważ są one tam dostępne na każdym kroku - Valenbisi - to
jak nasze warszawskie Veturilo, ale okazało się, że chodząc pieszo
zobaczymy więcej miejsc i nie będziemy musieli się martwić gdzie
odstawić rower.
Według
nas na zwiedzenie samej Walencji wystarczą 3 dni. Więcej potrzeba jeśli
chce się odwiedzić okolicę, popłynąć w rejs albo spędzić trochę czasu
na odpoczynku.
Mimo dużego wysiłku świetnie się bawiliśmy i zobaczyliśmy wiele pięknych miejsc.
Nie mieliśmy żadnych nieprzyjemnych sytuacji czy problemów, ludzie byli uprzejmi i przyjaźnie nastawieni.
Pogoda dopisała nam w 10000% .
Z ciekawostek?
Nie istnieje tam coś takiego jak CZERWONE ŚWIATŁO dla pieszych ;)
Różni
się tam ono od zielonego tylko tym, że kiedy pieszy ma zielone to idzie
bez zastanowienia a kiedy ma czerwone to czasem się rozejrzy zanim
wejdzie na pasy.
Wiem,
że w dużych miastach często to tak działa, że piesi łapią przepisy, ale
tutaj SKALA zjawiska była na tyle duża, że aż musiałam o tym wspomnieć,
bo nie raz nas to zdumiewało kiedy na ogromnym skrzyżowaniu piesi
(lokalsi) bez zawahania wchodzili na jezdnię nie przejmując się
samochodami.
Ciekawostka
2 - nie jeźdźcie tam nigdy swoim nowym, ładnym autem - a już na pewno
nie parkujcie w mieście. Hiszpanie jeżdżą po wąskich uliczkach mijając
się na milimetry... wchodzą w zakręty z dużą prędkością. Ale już SZOKIEM
jest dla nas parkowanie...
Na
wszystkich uliczkach samochody parkowane równolegle do jezdni, jeden za
drugim - niemal JEDEN NA DRUGIM. Porównać je można do zderzanych
samochodzików w wesołym miasteczku. Zastanawiamy się czy przypadkiem nie
wypychają się wzajemnie zderzakami z miejsc parkingowych. NIE MA
samochodu bez chociażby kilku mniejszych/większych otarć, wgniotek,
uszkodzeń lusterka itp. Idąc wzdłuż chodnika fotografowałam każdy
samochód i na KAŻDYM -bez wyjątku widać ślady miejskiej dżungli.
PODSUMOWUJĄC?
Walencja
- polecamy - na kilkudniowy CITY BREAK. Raczej nie na tygodniowe
wakacje i odpoczynek, ale na aktywny wypad w celu zwiedzania. Na pewno
świetne miejsce dla miłośników ulicznych knajpek, wielu zabytków
skoncentrowanych w jednym miejscu, ale także dla wielbicieli MUZEÓW - bo
jest ich tam bardzo dużo. Wiele pięknych miejsc na sesje zdjęciowe, do
jazdy na rowerze, ale także sporty wodne na wybrzeżu.
Zdecydowanie
polecamy rezerwować noclegi dalej od centrum - bo taniej, a połączenie
komunikacyjne ze starówką (szczególnie metrem) jest bardzo komfortowe i
szybkie.
Internet
w telefonie - moim zdaniem podstawa- bo bardzo ułatwi Wam
przemieszczanie się i odnalezienie wielu ciekawych miejsc na mapie.
Mam zakaz kupowania biletów do października. 3 miesiące, może dam radę ;)
Zbieramy siły na PODRÓŻ POŚLUBNĄ.
Do następnego! ;)
leszcze-w-podróży
m&b
Ja podróżuję samochodem a Wy? znam stron którą polecam serdecznie https://kioskpolis.pl/kalkulator-oc-ac/ tutaj można zakupić ubezpieczenia w bardzo łatwy i szybki sposób. Ofert jest mnóstwo i można porównywać firmy które to oferują. Może się przydać znajomość tej strony. Ja polecam serdecznie.
OdpowiedzUsuń